sobota, 20 czerwca 2015

Rozdział 8 -Lena - Satyr chce zabić moich rodziców



 Nie ma to jak intrygujący tytuł, prawda? 
Okej.
Moim czytelnikom (komu, zwrot do odbiorcy w celowniku) - chcę Wam podziękować (w jakim celu) za wytrzymanie ze mną, moim pisaniem, Percym, Ann i innymi bohaterami (za co). To wszystko (co) jest dla Was!
~Jeanne (od kogo)
Poznań, 20.06.2015r. (miejscowość i data)

Wow. Moja polonistka byłaby ze mnie dumna. Dobra, przechodzę do rozdziału. Ta postać już była, wiem, teraz zaczną się powtarzać. Czytajcie, komentujcie czy co tam chcecie. Proszę Was tylko, żebyście przeczytali notkę pod rozdziałem ;)

               San Antonio? Dlaczego właśnie tam? Z jednej strony cieszyłam się, że może spotkam rodziców i przeproszę ich za wszystko, ale z drugiej… no cóż, miałam przeczucie, że czai się tam coś niebezpiecznego. Nie miałam przeczucie, ja to wiedziałam. Co powiedział tamten kozioł? Córka tego boga w tym mieście? To cud, że jeszcze żyje. A te głosy, które zawsze słyszałam? Zniknęły, kiedy przybyłam do Obozu Półkrwi. Co, jeżeli miały coś wspólnego z tym czymś w San Antonio?
 - Dlaczego właśnie tam? – zapytałam.
 - Nie mam pojęcia. – Tom wzruszył ramionami. – A to ma znaczenie?
Zawahałam się.
 - Mieszkałam tam. Mieszkam. Moi rodzice tam mieszkają – odparłam w końcu.
 - Podróż zajmie z dobę – oświadczył Percy, zmieniając temat.
 - Tak, jeśli by otoczyć Florydę – przytaknęła Annabeth. – I przepłynąć kawałek Morza Potworów. A nie wydaje mi się, żeby ktoś z nas miał na to szczególną ochotę.
Wszyscy zamilkli, a ich entuzjazm nagle przygasł.
 - Hej, przecież właśnie spotkaliśmy Skyllę, prawda? To znaczy, że już nie pilnuje Morza Potworów. Więc to nie będzie aż takie trudne – zauważyłam. Zawsze trzeba myśleć pozytywnie, prawda?
 - A wpadłaś na to, że mnóstwo innych potworności może się tam teraz znajdować? – zapytała Clarisse. Annabeth zacisnęła wargi i pokiwała głową.
 - Najgorsze potwory morskie. Jeżeli Skylla się przemieściła to one zapewne też. Więc są albo na Morzu Potworów albo… - zawahała się.
 - Albo co? – zapytał Percy.
 - Albo przy San Antonio czekając na to, aż my tam dotrzemy.
 - Cudownie. – Clarisse z sarkazmem przewróciła oczami. – Czyli niezależnie co zrobimy i tak je spotkamy.
 - Mimo wszystko ja bym unikała Morza Potworów – stwierdziła córka Ateny. – Tam jest… no… bardziej niebezpiecznie niż w innych miejscach.
„Bardziej niebezpiecznie” nie zabrzmiało dobrze. Tak, jakby na Morzu Potworów czekała nas pewna śmierć, a na zwykłym oceanie było tylko wysokie zagrożenie życia.
 - A nie ma… no nie wiem… innej drogi? – zapytałam.
 - Jest przez północ. Dziesięć razy dłuższa – powiedziała Annabeth. – Oprócz tego jedynym sposobem jest przedostanie się przez Florydę drogą lądową, ale co wtedy mielibyśmy zrobić z łodzią? No i nie mielibyśmy jej po drugiej stronie półwyspu.
 - Coś wymyślimy – stwierdził Nico, który chyba już się lepiej poczuł. – Idę o zakład, że i tak wszystko potoczy się nie tak, jak będziemy chcieli.
 - Jaki optymista – mruknęłam. Denerwowało mnie to podejście. W ten sposób niczego nie osiągniemy. Trzeba mieć nadzieję, że wszystko skończy się dobrze. Zresztą w poważnej sytuacji bogowie nam pomogą, prawda? To w końcu nasi rodzice. Zgadzałam się jednak z Nikiem w kwestii tego, że „coś wymyślimy”. Udało nam się przegłosować tę opcję.
 - To jak długo będziemy płynąć do Florydy? – zapytała Annabeth swojego chłopaka.
 - Maksymalnie dwanaście godzin – odparł tamten.
Rozmowa się skończyła i wszyscy wrócili do swoich zajęć. Poszłam do dziewczęcej kajuty. Spod pokładu dobiegały jakże relaksacyjne dźwięki kłótni Clarisse i Toma, w tym wiele słów, które niekoniecznie powinna znać dziewczynka w moim wieku.
Wróciłam wspomnieniami do tego dnia sprzed kilku miesięcy, kiedy dowiedziałam się, że jestem półboginią. Nagle wydało mi się to bardzo odległe. Ale wyobraźcie sobie, że jakiś zwariowany kozioł (przepraszam, satyr) oznajmia wam, że waszym ojcem jest jakiś nieśmiertelny koleś z błyskawicą w ręce i że powinnaś już dawno umrzeć. No właśnie. Pamiętam, że siedziałam z rodzicami w jakiejś restauracji, gdy zauważyliśmy mężczyznę i nastoletniego chłopaka obserwujących nas.
 - To na pewno przestępcy –stwierdził mój tata. – Lepiej się stąd zmywajmy.
 - Daj spokój, Brian – odparła moja mama. – Zobacz, to tylko biedni ludzie, z pewnością są głodni i zmarznięci…
 - Mamy dwadzieścia parę stopni – zauważył tata.
Ja spojrzałam w stronę obcych i wtedy chłopak utkwił spojrzenie prosto we mnie. Trochę się przestraszyłam i przytuliłam się do taty.
 - Widzisz? – powiedział on do mamy. – Lenka się ich boi.
To oczywiście zakończyło dyskusję. Zawsze byłam dla rodziców oczkiem w głowie. Z początku przez wiele lat starali się o dziecko, jednak bez efektów. Potem przez jakiś czas starali się o adopcję, co wcale nie było takie proste. Kiedy w końcu z nimi zamieszkałam natychmiast praca, pieniądze, sen, czy nawet znajomi spadli na drugie miejsce. Osobiście uważam, że to urocze z ich strony, chociaż czasem czuję wyrzuty sumienia, że tyle dla mnie poświęcają. A ostatnio – że muszę ich okłamywać. W każdym razie kierowaliśmy się właśnie do samochodu, kiedy tych dwoje nas dogoniło. Trochę się zaniepokoiłam. Z początku wyglądali na kulawych, a teraz tak szybko biegli?
 - Państwo Ruby i Brian Prescott? – zapytał młodszy z nich. Mama pokiwała głową. – A to zapewne jest Lena? – kontynuował chłopak.
 - Tak – pisnęłam.
 - Słuchaj, przepraszam za to nagłe najście i za brak wyjaśnień, ale zaufaj mi. Nie jesteś tu bezpieczna. Musimy jechać do Obozu.
 - Słucham?  - zapytałam. Moi rodzice zaczęli odpędzać nieznajomych. Mężczyzna spojrzał na chłopaka i powiedział: - Czy mogę zabić tę dwójkę?
 - Nie Gleeson, żadnego zabijania – westchnął młodszy z nich.  Starszy przewrócił oczami.
- Ty zawieź dziecko do Obozu, a ja wyjaśnię wszystko jej rodzicom. – kontynuował chłopak.
Zanim ktokolwiek z nas zdążył zareagować Gleeson porwał mnie i wepchnął do samochodu. Próbowałam się wyrywać, ale był bardzo silny. Darłam się jak najgłośniej, ale nikt mnie nie słyszał.
W drodze na Obóz mężczyzna wytłumaczył mi trochę. On i ten młodszy, Grover, byli satyrami.  Ja ponoć byłam córką jakiegoś greckiego boga – prawdopodobnie Zeusa. Grover właśnie robił coś, żeby moi rodzice zapomnieli o tym wydarzeniu. Po prostu będą myśleć, że zostałam porwana, gdy ich nie było w domu (co było oczywiście bardzo pocieszające). Uwierzyłam w te bajki dopiero, gdy dotarliśmy na miejsce. Powitał mnie tam centaur i facet o setce oczu. Wtedy stwierdziłam, że chyba wszystko jest możliwe.
Przez następne kilka tygodni uczyłam się latać i przyzywać błyskawice (co mi jeszcze do końca nie wychodzi, ale ciii…), a także poznałam nowych kolegów. Najbardziej zaprzyjaźniłam się z Lacy, córką Afrodyty. W sumie, to ja sama nie miałam rodzeństwa, co było trochę smutne, ale i tak nawet mi się w Obozie podobało. Chciałam jednak wrócić do rodziców, tylko że Chejron się upierał, że San Antonio jest dla mnie zbyt niebezpiecznym miastem. W zasadzie to od tego czasu nie miałam z nim zbyt dobrych stosunków. Kurczę no, chciałam tylko zobaczyć rodziców! Chociaż w ciągu tego pół roku udało mi się nabrać do niego trochę szacunku. Ale tak się teraz zaczęłam zastanawiać: Co takiego niebezpiecznego może tam być? Zapewne jakaś grecka potworność. Mam nadzieję, że ją pokonają. To znaczy, to pewnie niezbyt fajne z mojej strony, że chcę, żeby inni to zrobili, ale co ja potrafię? Przed chwilą o mało co nie zostałam porwana przez wielki psi łeb. Mimo, że umiem latać. Zresztą, Percy, Clarisse i Annabeth dadzą sobie radę ze wszystkim. Inni obozowicze opowiadali mi, jak Percy pokonał tytana Kronosa. A jak miał dwanaście lat, czyli był niewiele starszy niż ja teraz zapobiegł III Wojnie Światowej. Uważałam więc, że ci starsi spokojnie sobie poradzą. No, tak bardzo się nie pomyliłam, ale muszę przyznać, że to, co zastaliśmy w San Antonio serio mnie zaskoczyło. 
__________________________________________
Ogłoszenia parafialnie:
Do tej pory starałam się rozdziały wstawiać plus minus (choć częściej plus) co dwa tygodnie. Jednak jak wiecie (mam nadzieję) niedługo zaczynają się wakacje, czyli oczywiście jadę na Long Island. Jako że w Obozie sprzęt elektroniczny jest zabroniony mogę mieć problem z dodaniem rozdziału. Proszę, bądźcie wyrozumiali ;)
A tak serio to sami wiecie, obozy, wyjazdy za granicę, do dziadków, itede, itepe. Następny rozdział mogę dodać za około 4 tygodnie (proszę, nie bijcie) :(

3 komentarze:

  1. Obędzie się bez bicia bo nie wiem gdzie mieszkasz-_- ale do tematu jak zwykle super bardzo ciekawe czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :* Cóż, po przeczytaniu dedykacji znasz już miasto xD

      Usuń
  2. Dżjeńdobry. To ja :33 Agrest. Zacnie. Bardzo zacnie.
    A jako, że to wolny kraj, dostaniesz reklamę
    hostis-memoria.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń