niedziela, 12 lipca 2015

Rozdział 9 - Joanne - Robi się strasznie


Okej, wiem, długo mnie nie było, ale uprzedzałam. W każdym razie jestem i jest też nowy rozdział:

(...) Spojrzała na nas, wzięła głęboki wdech, po czym powiedziała:
 - Nikt nie widział Apollina od czasu bitwy o Manhattan.



 - To niemożliwe. Przecież wygłosiłam przepowiednię. Jeżeli nie Apollo mi w tym pomógł, to kto? – zapytała Rachel wyzywającym tonem, jakby chciała sprawdzić, czy odważymy się odpowiedzieć.
 - Nie wiem – odparła Alexandra z niepokojem. – Ale na pewno nie tata. Może to było… no nie wiem…
 - To było coś złego – wtrącił chłopiec ze strzałeczkami. Nie mógł mieć więcej niż osiem lat. – Coś złego podało Rachel przepowiednię, a teraz próbuje zniszczyć świat. – powiedział to takim tonem, jakby był w stu procentach peny, że to się wydarzy. Alexandra tylko westchnęła.
 - Nie zwracajcie na niego uwagi. Wiecznie dramatyzuje.
 - Coś w tym jest – zauważyłam. – Możliwe, że to była jakaś zła moc. No bo co innego?
Trzy pary oczu skierowały się na Rachel.
 -No… w zasadzie to było trochę dziwne… takie inne… ale myślałam, że… - zaczęła dziewczyna
 - Czy ktoś jeszcze wie o nieobecności Apollina? – przerwałam jej.
 -My, Chejron, wszyscy grupowi. – Alexandra wzruszyła ramionami. – Powiedzieli nam, żebyśmy nie mówili, żeby nikogo nie straszyć.
 - Przepraszam, co? – zapytała rudowłosa pełnym niedowierzania głosem. – I nie raczyliście mnie o tym poinformować?
 - Chejron powiedział, że…
 - A do diabła z Chejronem! Ten stary koń ostatnio w ogóle wariuje. Ma w nosie bezpieczeństwo obozowiczów, wysyła troje z nich na niemożliwą misję, o której prawdopodobnie od początku wiedział, że ma w sobie coś mrocznego, a gdy troje innych, w tym dwoje jeszcze zupełnych dzieci do niej dołącza nawet nie kiwa palcem i… uważam, że powinniśmy przestać brać go tak na poważnie. – Rachel wyrzucała z siebie te słowa jak karabin. Alexandra i jej brat patrzyli na nią w zdumieniu. Tutaj Chejron od zawsze był autorytetem, wzorem dla obozowiczów, doradcą, niemal drugim ojcem.
 - Yyy… Rachel… wiesz, nie znasz Chejrona tak długo jak my… on na pewno ma jakiś pomysł, może po prostu wie coś, czego my nie wiemy, ale co im pomoże, może ma jakiś plan…
- I kto to mówi? – krzyknęła Wyrocznia. – Jeszcze kilka minut temu byłaś po mojej stronie, nawet ciągnęłaś mnie tu o czwartej nad ranem. Wiesz co? Zaczynam rozumieć, dlaczego nikt nie chce się z tobą przyjaźnić. –To powiedziawszy wyszła i trzasnęła drzwiami. Chwilę później zrobiłam to samo. Poszłam do swojego domku, ale aż do rana nie zasnęłam, bo zbyt bałam się koszmarów. Gdy moje rodzeństwo zaczęło wstawać stanęłam za nimi w kolejce do łazienki, z niejaką ulgą, że będę się mogła zająć zwykłymi codziennymi zajęciami. Kiedy stanęłam przed lustrem, aby rozczesać włosy moje oczy znów błysnęły czerwienią. Zamrugałam. Musiałam być serio zmęczona. Cóż, w końcu obudziłam się w środku nocy. Poszłam na śniadanie, potem na poranne lekcje, czyli mitologię i szermierkę. Do obiadu nie wydarzyło się nic niezwykłego.

Stoję na skraju urwiska. Wokół mnie szaleje wichura, łamiąc łyse gałęzie drzew, ale mi tylko delikatnie falują włosy. Są rozpuszczone, co jak na mnie jest niecodzienne. Niebo jest zachmurzone, wygląda, jakby zaraz miało zacząć padać. Nieliczne rośliny są uschnięte, martwe. Próbuję odejść od przepaści, ale moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Wiatr zaczyna mnie teraz dosięgać i próbuje zrzucić mnie do otchłani, używam całej swojej siły, żeby nie spaść.
Proszę, proszę. Jaka silna. To ten głos, który mówił w moim poprzednim śnie. Tym razem słychać w nim drwinę. Ale to ci nic nie da. Nie w walce ze mną.
 - Czego… czego chcesz? – pytam przerażona.
Czego? Śmieje się głos. Ciebie. Bądź rozsądna dziewczynką. Przejdź na moją stronę.
 - Kim jesteś? – Staram się, żeby mój głos brzmiał pewnie.
Och, nie powiem ci. Wystarczy ci tylko wiedzieć, że to ja mam rację.
 - Nie przyłączę się do ciebie! – krzyczę, choć głos mi się trzęsie. – Nie wiem nawet czym jesteś.
Biedna dziewczynka… Nie rozumiesz, że nie masz wyboru? Będziesz walczyć po mojej stronie, a twoja zgoda nie ma tu nic do rzeczy.
Wszystko zaczyna jarzyć się niepokojącym, czerwonym blaskiem, a po chwili znów gaśnie. Wichura znika, tak jak chmury, które robią miejsce słońcu. Mogę bez przeszkód odejść od urwiska i to właśnie robię. Kilka ptaków, których wcześniej nie zauważyłam przygląda mi się badawczo.
 - Głupie zwierzaki – syczę. – Zejdźcie mi z drogi!
Zwierzęta odlatują przerażone. Uśmiecham się pod nosem. Teraz już wiem, co muszę zrobić.

 - Joanne!
Otwieram oczy. Całe moje rodzeństwo wpatruje się we mnie.
 - Wszystko w porządku? – pyta Malcolm. Przypominam sobie, że pod nieobecność Annabeth to on jest grupowym. – Zasnęłaś podczas starożytnej Greki. To do ciebie niepodobne.
 - Przepraszam – odpowiadam tym okropnie przesłodzonym głosem grzecznej dziewczynki. – To tylko zmęczenie. – uśmiecham się przekonująco. Malcolm rzuca mi ostatnie zatroskane spojrzenie, ale ostatecznie odwraca się w stronę pergaminu zapisanego greckim alfabetem. Właśnie w tej chwili wyjmuję nóż zza pasa i wbijam mu go w plecy.

 W pomieszczeniu unosił się swąd przypalonego ciasta. Meble były szare, a ściany białe, jak w szpitalu. Z początku myślałam, że tam właśnie jestem, że albo spadłam w końcu z urwiska i się połamałam, albo wysłali mnie do jakiegoś psychiatryka, ale po chwili mój mózg odnotował więcej szczegółów, takich jak niedomykająca się przez ilość brudnych talerzy zmywarka czy kilka pustych lodówek. Byłam w obozowej kuchni. Kolejną rzeczą, którą zauważyłam, był fakt, że stałam po kostki w wodzie, a dwie postaci których twarzy nie widziałam, wskazywały na mnie palcami.
 - Co się dzieje? – zapytałam zszokowana.
 - Nareszcie– powiedziała jedna z osób z wyraźną ulgą w głosie.
 - Co pamiętasz? – zapytała druga. Teraz wyszły z cienia i rozpoznałam w nich Connora i Travisa Hoodów, grupowych domku Hermesa.
 - Ja… stałam na jakimś urwisku… - odpowiedziałam niepewnie. Bracia wymienili spojrzenia.
 - I nic później? – dopytywał Travis.
 -Nie… a co bym miała pamiętać?
 - No wiesz, nic szczególnego… - odparł Connor. – Zostanie ukaranym za nieodpowiednie zachowanie… Takie jak zasypianie na lekcjach i wbijanie braciom noży w plecy…
 - Żartujesz sobie, prawda? – zapytałam dając mu do zrozumienia, ze to wcale nie jest zabawne. Wzruszył ramionami.
 - Dlaczego bym miał? Wszyscy to widzieli. Zasnęłaś na Grece, a kiedy się obudziłaś wpakowałaś Malcolmowi ostrze w plecy. – powiedział, a jego brat pokiwał ze smutkiem głową.
 - Chejron uznał, że byłaś tylko przerażona swoim snem, więc przysłał cię tutaj – opowiedział mi Travis. – Żebyś odbyła karę w kuchni. My tu właśnie byliśmy, wiesz, za parę drobnych dowcipów, no i nagle wchodzisz ty, z czerwonymi gałami i jakąś rządzą mordu… dziewczyno, serio, potrafisz być przerażająca! W każdym razie natarłaś na nas z mikserem w jednej ręce i nożem do mięsa w drugiej, nie daliśmy się pokroić tylko dzięki naszym wyjątkowym umiejętnościom przetrwania. No i nagle stanęłaś w miejscu i upuściłaś swoją „broń”, a oczy znowu zrobiły ci się szare… I to w sumie tyle.
 Poczułam, że kolana się pode mną ugięły. Ja to zrobiłam? A jeśli tak, to dlaczego tego nie pamiętam?
 - Malcolm żyje – pocieszył mnie Connor. – Jego stan jest krytyczny, ale stabilny. Uzdrowiciele od Apollina się nim zajmują.
Odetchnęłam głęboko. Mogło być gorzej. Ale jedna rzecz mnie zaniepokoiła. Jak Chejron mógł się okazać takim idiotą, że dziewczynie, która prawie zabiła własnego brata przydzielił tę samą karę co dwójce zwykłych dowcipnisiów? Ten centaur, którego znałam, nigdy by tak nie zrobił. Może jednak Rachel miała rację. Chyba zacznę go bacznie obserwować.
 - To też ja zrobiłam? – spytałam, wskazując na wodę pokrywającą całą podłogę.
 - Nie, to my – skrzywił się Travis. – Próbowaliśmy zmywać.
Zaśmiałam się. Podniosłam z podłogi mikser i nóż i odłożyłam je na właściwe miejsca, po czym wręczyłam chłopakom po mopie. Spojrzeli na nie zdekoncentrowani, jakby nigdy w życiu nie widzieli czegoś takiego.
 - Umyjecie podłogę – wyjaśniłam im. – Ma być zupełnie sucha.
 - A ty? – zapytał Connor.
 - Nie umiecie piec, prawda? – westchnęłam. Woń spalonego ciasta stała się jeszcze bardziej intensywna. – Postaram się z robić porządek z… tym. – Wskazałam na dymiący piekarnik.
Zabrałam się do pracy, ale myślami wciąż byłam daleko. Dlaczego to zrobiłam? Do kogo należy głos, który mówił do mnie w snach? Dlaczego Chejron tak się zachowuje? I o co chodzi z tymi czerwonym oczami?
_________________________________________________________
I właśnie coś takiego powstaje, kiedy obiecam komuś, że rozdział będzie, przez cały tydzień nie mam weny i muszę pisać na ostatnią chwilę. W pierwszej części te wymuszone dialogi... No i potem tak creepy :P W każdym razie rozdział jest, o całe 140 słów dłuższy od poprzedniego. Następny za jakieś trzy tygodnie ;) A tym czasem komentujcie, plusjedynkujcie, polecajcie znajomym i co tam jeszcze. Oczywiście liczę na konstruktywną krytykę, bla bla bla. I nie wiem, czy napisałam to pod ostatnim postem, więc napiszę to na wszelki wypadek: Radosnych (i bezpiecznych!) wakacji! :)

3 komentarze:

  1. To ja ździebko spóźniona :( Rozdział super i nie spodziewałam się go tak wcześnie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. A tak wogule gdzie nasz Merry? :'(

    OdpowiedzUsuń