wtorek, 13 września 2016

12 - Rachel - coś o wyroczni???



 Joyeux anniversaire I guess?
(La joie est seulement un ilusion, mais un dont nous tous avons besoin, parce-que sans cette mesonge parfait nous serions seulement les ombres pour la eternite)


Co tu się do cholery działo?
Teraz czułam to już mocniej. Coś było mocno nie tak z duchem Wyroczni. Już rano było mi trochę słabo, a po południu zaczęłam słyszeć z oddali jakby jakieś głosy. Zemdlałam w końcu na kilka minut przed kolacją. To znaczy nie do końca zemdlałam. Zamiast ciemnych plamek przed oczami ujrzałam zielone światło, trochę podobne do tego, które widzę w trakcie wypowiadania przepowiedni. Osunęłam się na ziemię i nagle usłyszałam jakiś dziwny, starożytny głos, chyba damski. To znaczy nie do końca usłyszałam. Bardziej jakbym to ja mówiła. Leżałam na ziemi niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, nawet do otworzenia oczu. I nie słyszałam nic oprócz słów wydobywających się z moich ust. Może podobnie czułabym się podczas przepowiedni, gdybym zachowywała podczas nich świadomość.
Dostanę moją zemstę powiedziałam. Spróbowałam skupić się na tym, co słyszę, domyślić się, co się dzieje. Wniknąć wewnątrz tego głosu, zobaczyć coś więcej. Osiągnęłam tyle, że słowa w mojej głowie rozbrzmiały echem, jakby odbijały się o ściany mojej czaszki, powodując okropny ból głowy. Jeśli się do mnie nie przyłączycie jestem w stanie namieszać  wam w umysłach, mogę... Coraz więcej zielonego światła. Zarys jakiegoś pomieszczenia. I przebywających w nim osób. Już prawie to miałam, kiedy przemówiłam zupełnie innym, męskim głosem, co lekko mnie rozproszyło.
Nie uciekniecie ode mnie, herosi. Nie macie szans. Widok znów zaczął się wyostrzać. Ludzie w panice wstający z siedzeń i biegnący do wyjścia. Biały ekran na jednej z olbrzymich ścian pomieszczenia. Czyżby sala kinowa? Chyba ujrzałam jakąś znajomą sylwetkę. Mógłbym was zabić jednym ruchem ręki, ale... Głos zmienił się na ten damski, ale tym razem mnie to tak nie zaskoczyło.
Mogę sprawić, że będziecie cierpieć, tak jak ja cierpiałam! Chciałam zaprotestować, powiedzieć cokolwiek, ale nie byłam w stanie otworzyć ust. Skupiłam się mocniej. Wszystko było coraz bardziej rzeczywiste, dostrzegałem więcej detali. Uratuję tylko moich potomków i tych, którzy wyrzekną się tych śmiesznych "bogów"!  Jeszcze trochę... Otworzyłam usta. Musiałam zebrać wszystkie swoje siły, żeby w ogóle wydobyć z nich jakiś dźwięk.
 - Annabeth? Percy? Jest tam któreś z was? - zapytałam. Jeżeli działo się coś dziwnego prawie na pewno jacyś herosi musieli być w pobliżu. - Słuchajcie, mam mało czasu, dzieje się źle, jakieś mroczne siły działają na obozowiczów... - wszyscy wiedzieli co się stało z Joanne. Zawahałam się przez chwilę, ale uznałam, że lepiej o niej nie wspominać. Annabeth mogłaby zacząć się martwić, a poza tym nie chciałam tracić czasu. Długo bym tak nie wytrzymała. - Nie jesteśmy w stanie przywołać iryfonu... - W uszach dzwonił mi ten starożytny głos. Zdałam sobie sprawę z tego, że mówiąc nie pozwalałam mówić temu czemuś. - Jeśli mnie słyszycie może wam się uda, zadzwońcie do mnie albo do któregoś z grupowych... - zamilkłam gdy zdałam sobie sprawę z tego, że ten dziwny głos znów przejął nade mną kontrolę. Wypowiadałam jego słowa, a swoje jedynie słyszałam gdzieś daleko. Ból głowy stawał się nie do wytrzymania.
To nie jest ostrzeżenie. To uprzejma informacja. I tak już jesteście martwi.
 - Nie dajemy rady utrzymać obrony, potwory przedostają się na tereny Obozu - kontynuowałam, gdy tylko znów odzyskałam głos. Czułam jednak, że nie wytrzymam długo. - Słyszycie mnie? - w tym momencie, gdy już myślałam, że ból rozsadzi mi czaszkę wszystko mnie opuściło. Znów leżałam na ziemi w Obozie Herosów. Poruszyłam ręką. Nie miałam z tym problemu. Wstałam rozglądając się dookoła. Padało. W Obozie padał deszcz, co było bardzo nie na miejscu, więc poczułam się strasznie zdezorientowana. Półbogowie właśnie kończyli kolację. Moim pierwszym odruchem było skierowanie się do Chejrona, ale przecież miałam mu nie ufać. Następnie chciałam podbiec do Joanne, ale przypomniałam sobie naszą ostatnią kłótnię. Córka Ateny szła sama, pozostali wciąż patrzyli na nią podejrzliwie, jakby w każdej chwili mogła rzucić się na kogoś z nożem. Już miałam zamiar do niej podejść i ją przeprosić, ale wyminęła mnie szerokim łukiem. Cudownie. Chociaż to i tak była moja wina.
                Okej. Powiedziałam herosom, żeby skontaktowali się ze mną lub z którymś z grupowych. Byłam prawie pewna, że ostatnia część zdania już do nich nie dotarła, ale mimo tego stwierdziłam, że warto by poinformować o tym grupowymi.  Pierwszą z nich, którą zobaczyłam, była Katie Gardner, więc poprosiłam ją, żeby powiedziała innym grupowym, żeby przyszli do mnie za godzinę. Lekko się zdziwiła, ale pokiwała głową. Poszłam w stronę mojej magicznej jaskini. Z zewnątrz to rzeczywiście jest jaskinia, ale w środku urządzona jest jak całkiem fajny pokój. W kącie stoi moje łóżko (a raczej stos materaców), a obok niego szafa na ubrania i półka na książki. Naprzeciwko szafy mam biurko, przy którym często rysuję. W ogóle większa część ścian pokryta jest moimi gryzmołami, a tam, gdzie ich nie ma wiszą plakaty moich ulubionym zespołów. Udało mi się zamontować kolorową lampę, to znaczy taką, w której kolor światła można zmieniać za po mocą pilota, więc mogę, w zależności od nastroju, spędzić dzień wśród zieleni, fioletu, czy zwykłego, białego światła. U sufitu pozawieszałam też mnóstwo łapaczy snów i innych tego typu talizmanów. Chociaż nie mają nic wspólnego z mitologią grecką uważam, że fajnie tu wyglądają.
                Usiadłam na łóżku, zrzucając przy tym na ziemię stertę szkiców. Wzięłam do ręki jeden z ostatnio przeze mnie wykonanych. Przedstawiał dziewczynę z jasnymi lokami, stojącą między dwoma postaciami odzianymi w starożytne szaty. Z jakiegoś powodu ich głowy nie zmieściły się na obrazku, więc nie mogłam dostrzec ich twarzy, ale dziewczyna po środy to zdecydowanie moja przyjaciółka, Annabeth. Wiedziałam, że to albo już się dzieje, albo niedługo się wydarzy. Już kiedyś tak miałam, przed bitwą o Manhattan obrazy, który malowałam były swojego rodzaju objawieniami, ale to się skończyło, gdy zostałam Wyrocznią. Wzięłam do ręki następny rysunek. Jakaś dziewczynka pochylała się nad nieprzytomnym, ubranym całym na czarno chłopcem. Ich twarze też nie były widoczne, ale wiedziałam, że to Lena Prescott i Nico di Angelo. Na kolejnym obrazku sześcioro herosów siedziało w samolocie, podczas gdy stewardessa znudzonym głosem objaśniała plan ewakuacji. Na czwartym szkicu samolot się rozbijał.
 - Rachel? – zapytał ktoś. Spojrzałam na zegarek. Dwudziesta. Godzina po kolacji. Szybko kopnęłam wszystko co leżało na podłodze pod biurko.
 - Proszę! – zawołałam. W mojej jaskini nie ma drzwi, więc u wejścia powiesiłam ochlapaną farbą zasłonę. Moi goście uchylili materiał i weszli do środka. Drew Tanaka obrzuciła mój pokój krytycznym spojrzeniem.
 - Siadajcie. – Wskazałam na podłogę. Drew spojrzała na mnie jak na wariatkę i usiadła obok mnie na łóżku, ale reszcie to nie przeszkadzało. Zauważyłam, że z domku Ateny przyszła Joanne. Cóż, Annabeth była na misji a Malcolm w infirmerii. Złotowłosa siedziała w pewnym oddaleniu od pozostałych ze spuszczonym wzrokiem. Opowiedziałam wszystkim o mojej rozmowie z herosami – o ile to można nazwać rozmową i o ile słyszeli mnie jacyś herosi. Nie wspominałam jednak o swoich szkicach. W jaskini zapanowało milczenie.
 - Pierwsze pytanie: Dlaczego Chejron ani mój ojciec o tym jeszcze nie wiedzą? – zapytał Polluks, jedyne dziecko Dionizosa w Obozie. Jego brat bliźniak, Kastor, poległ w bitwie o Manhattan.
 - Cóż, myślę, że wszyscy zgodzimy się co do tego, że Dionizos nie jest najbardziej pomocnym z Olimpijczyków – powiedziała Lou Ellen, córka Hekate. Pozostali pokiwali głowami.
 - A co złego się stanie, jeśli mu powiemy? – nalegał Polluks.
 - Poinformuje Chejrona – powiedziała cichutko Annika, grupowa domku Hebe. Miała czternaście lat, ale wyglądała na maksymalnie dziesięć, więc zazwyczaj nikt nie brał jej na poważnie.
 - Co jest złe ponieważ…?
 - Ponieważ nie chcemy, żeby go poinformował – oznajmił Travis, jakby to wszystko wyjaśniało.
 - Ostatnio Chejron zachowuje się dziwnie –wytłumaczyła Katie. – To znaczy, wszyscy wiedzieliśmy, że za to przepowiednią nie stał Apollo, tak? Chejron też. A mimo to wysłał troje herosów na tą misję.
 - I mimo to mnie nikt o tym nie powiedział – mruknęłam. Katie rzuciła mi spojrzenie typu ”Czy to naprawdę odpowiednia chwila?”. – Przepraszam. Kontynuuj – dodałam.
 - No więc jest jeszcze ta sprawa z Joanne… - Wszyscy spojrzeli na Joanne próbując jednocześnie udawać, że tego nie robią, a ja nagle poczułam wobec niej przypływ współczucia. – To znaczy, potraktował to tak powierzchownie, no nie? Coś w stylu: „No, prawie zamordowałaś brata, mhm, popracuj chwilkę w kuchni, a tak w ogóle to nie będę myślał nad tym, co za tym stoi, bo po co?”.
Nie mogliśmy się z nią nie zgodzić. To było bardzo nie w stylu Chejrona.
 - Moje młodsze rodzeństwo zauważyło nad ranem <***> - powiedział Butch, syn Iris, bogini tęczy. Ta wiadomość trochę nas przestraszyła.
 - Na terenie obozu? – upewniła się Frances.
 - Mhm.
 - No i co? – zapytał Polluks.
 - No i nic. W pobliżu było parę dzieci Apollina, zestrzeli je i po kłopocie, ale sam fakt…
 - Ostatnio coś takiego zdarzyło się, gdy otruto sosnę Thalii – powiedziała Annika. Connor pokręcił głową.
 - Obawiam się, że tym razem chodzi o coś poważniejszego – mruknął.
 - Pada – dodał jego brat.
 - Słucham? – spytałam.
 - Pada. Deszcz. Chyba jest nawet burza.
Faktycznie, zupełnie o tym zapomniałam. Teraz, gdy wszyscy ucichliśmy doskonale było słychać bębnienie kropel deszczu i… tak, grzmoty piorunów. Wzięłam jedną z leżących obok mnie książek i zaczęłam ją przeglądać przekonana, że znajdę w niej jakieś informacje. Gdy na środku pokoju pojawiła się tęczowa wizja Percy’ego pozwoliłam Katie mówić, a sama zagłębiłam się w lekturze.


1 komentarz: