" (...) it is a tale written by an idiot, full of sound and fury, sygnifying nothing"
Żeby ta vie znaczyła nieco więcej niż nic, jakkolwiek trudno to osiągnąć. Żebyś nie zgubiła się w labiryncie życia, albo, gubiła się jak najrzadziej. Żebyś znalazła wyjście sama, bez konieczności palenie życiodajnych żywopłotów aby ten twór opuścić, ale też nie za wcześnie. I nie idź zawsze przed siebie, bo czasem myślisz, że idziesz w dobrym kierunku, ale jedynie się cofasz. Odetchnij. Odpocznij. Szukaj różowej dzięcieliny między zielenią. A jeśli tak się zdarzy, że zaczniesz krążyć w kółko, to miej odwagę złamać z góry ustalone zasady i zacząć przedzierać się przez te krzaki.
Okej. Oszczędzę Wam opisu
podróży pociągiem wzdłuż Florydy i płynięcia nowym statkiem przez Zatokę
Meksykańską, podziwiając od północy widoki na jakże malowniczą Luizjanę.
Wystarczy Wam wiedzieć, że w przedziale siedzieliśmy z parą w średnim wieku,
która nieustannie się do siebie kleiła (gdy Lena ich zobaczyła po raz pierwszy
udała wymioty. Po kwadransie niezbyt przyjemnych odgłosów naprawdę
zwymiotowała), a podczas całej podróży nie zaatakowały nas żadne potwory, co
Annabeth uznała za niepokojące, ale ja tam się zbytnio nie niepokoiłem. Nie
muszę też chyba opisywać jazdy taksówką z kierowcą, który wciąż zamiast na
drogę patrzył się na Clarisse, flirtując z nią w nie do końca taktowny sposób
(o ile się nie mylę typ nadal jest w szpitalu), ani… Dobra, o czymś muszę
napisać. I to jeszcze jakieś tysiąc słów, żebyście mi nie narzekali, że za
mało. Cudownie. Sprawiliście, że czuję się prawie jak na lekcji angielskiego, a
to jest coś, o czym wolę w weekendy nie myśleć.
A więc
dotrzeć do San Antonio było prosto. Gorzej jak się okazało, że nawet nie
wiedzieliśmy, co tam robiliśmy. To znaczy Annabeth sprawiała wrażenie
niespokojnej, jakby coś wiedziała, ale pytana o to udawała głuchą, więc w końcu
przestaliśmy naciskać. Lena wspaniale (jeśli nie liczyć wystraszenia kilku stad
gołębi, przyprawienia jakiejś biednej staruszki w centrum o palpitację, połowy
z nas o ból głowy, a połowy miasta o uszkodzenie bębenków w uszach) sprawdziła
się w roli przewodniczki. I tak do restauracji dotarliśmy stosunkowo szybko, co
jak podejrzewam miało związek z tym, że po podróży pociągiem Lena miała pusty
żołądek. Doszedłem do wniosku, że nie
lubię tego miasta już w momencie, gdy kelner poinformował mnie, że nie mają
niebieskiego jedzenia, więc kiedy…
Okej,
żadnych spojlerów. Zresztą i tak nie byłbym w stanie dwa razy o tym opowiadać.
Kontynuując:
Gdy już zjedliśmy obiad zorientowaliśmy się, że nie wiedzieliśmy nawet,
dlaczego tam przybyliśmy. Ponoć była tam jakaś potężna ona. Tak, jasne. Super. To wszystko wyjaśnia. Tom uważał, że jego wewnętrzne
oko mówiło mu, którędy mamy iść i kazał nam podążać za sobą, ignorując
wszystkie nasze pytania i wątpliwości Leny co do wybranej drogi. Nie za bardzo
rozumiałem, dlaczego w zasadzie bardziej niż dziecku, które spędziło dziesięć
lat w San Antonio ufamy wewnętrznemu oku kolesia, który nauczył się czytać w
wieku trzynastu lat i wiesza lustra w męskiej kajucie, ale pozostali jakoś
bardzo się nie sprzeciwiali, więc uznałem, że ja też nie będę. Zauważyłem, że
Annabeth co chwila spoglądała na zegarek lub oglądała się za siebie, ale gdy
jej o tym mówiłem zaczynała udawać idiotkę, więc oczywiście byłem już prawie
pewien, że coś było bardzo nie tak.
Widzicie,
Annabeth jest niezwykle inteligentna. I nie mówię tu o wysokiej średniej w
szkole czy innych tego typu fałszywie określających wartość człowieka szkolnych
bzdurach (nie, średnia ocen ani nie przyda Wam się w życiu, ani nie określa nic
poza Waszą umiejętnością do przyswojenia przerażającej ilości niepotrzebnych
faktów po to, aby wszystko zapomnieć zaraz po klasówce. Jeśli Wasz nauczyciel
uważa inaczej macie moje pozwolenie, aby powiedzieć mu, że ma problem).
Annabeth jest najmądrzejszym żyjącym dzieckiem Ateny, bogini mądrości, co
teoretycznie oznacza, że może być nawet najmądrzejsza na świecie. W przyszłości
chce zostać architektem, więc kiedy już zaprojektuje jakąś światowej sławy
niebieską budowlę wolną od Tomów będę mógł wszystkim z dumą mówić, że to moja
dziewczyna.
Ale chyba
znowu odbiegam od tematu. Rzecz w tym, że jeśli Annabeth była czymś zdenerwowana
na tyle, że nawet nie starała się wymyślić czegoś lepszego, żeby mnie oszukać,
było naprawdę źle. Złapałem ją za rękę, żeby dodać jej otuchy, ale ona tylko
spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem. Wkrótce minęliśmy po naszej prawej budkę
z lodami, a spoceni od marszu w pełnym słońcu nie mogliśmy się oprzeć tej
pokusie. „My” to znaczy ja, Clarisse i Lena. Nico, który ma jakąś urazę do
wszystkiego, co sprawia przyjemność tylko oparł się o zacieniony pień drzewa, a
Tom stwierdził, że lody źle wpłyną na jego oszałamiającą figurę, a zresztą w
słońcu czuje się dobrze, więc podziękuje za słodkości. Kiedy już się najedliśmy
i mieliśmy ruszyć w dalszą drogę wyciągnąłem rękę, aby znów chwycić dłoń
Annabeth, ale moje palce napotkały pustkę. Rozejrzałem się w około, ale nie
zauważyłem nikogo oprócz moich towarzyszy i sprzedawcy lodów, zajętego
segregowaniem pudełek z sorbetami.
- Zaczekajcie! – zawołałem. Cztery pary oczu
spojrzały w moją stronę. – A gdzie jest Annabeth?
Pozostali
także spojrzeli we wszystkie strony, ale nikt z nich nie dostrzegł córki Ateny.
- Nie stała z nami w kolejce? – zapytała Lena.
- Na pewno nie – odparła Clarisse marszcząc
brwi. – Ja byłam trzecia i ostatnia.
Spojrzałem
na chłopaków.
- Ja? Nie zwracałem uwagi na to, co się dzieje
– Nico wzruszył ramionami. Zdenerwowało mnie jego podejście, Clarisse jednak
już wbiła oskarżycielski wzrok w Toma.
- Ja? – syn Apollina otworzył usta na kształt
liter „O” i przyłożył dłoń do obojczyków w geście oburzenia. Tak, bo wszyscy
byliśmy w nastroju na słaby teatr. Przez kilka pierwszych sekund udawał, że
naprawdę nic nie wie i już chciałem dać sobie z nim spokój, ale po krótkiej
chwili złamał się pod spojrzeniem Clarisse.
- No dobra, kazała mi przysiąc, że wam nie
powiem, ale w sumie nie na Styks, więc… - teraz ja także zacząłem rzucać mu
mordercze spojrzenia. – No zmusiła mnie, żebym jej powiedział dokąd idziemy i
żebym potem was zmylił… A sama gdzieś poszła, nie wiem… No i przekazała mi to…
- Podał mi jakąś kartkę. Gdy ją rozwinąłem ujrzałem znajome pismo Annabeth.
Percy, obiecaj, że o mnie nie zapomnisz.
Proszę.
Straszliwa
prawda powoli do mnie docierała. Annabeth…
Poczułem, że
pieką mnie oczy. Zamrugałem. Nie mogłem sobie pozwolić na łzy, musiałem być
silny. Pozostali rzucali mi zaciekawione lub zatroskane spojrzenia. W jednej
chwili, działając raczej pod wpływem impulsu pobiegłem przed siebie.
Wiedziałem, że nie dogonię Annabeth, ale nie mogłem siedzieć sobie na ławeczce
jedząc lody i słuchając ptaszków, podczas gdy ona narażała życie. Usłyszałem
kroki za sobą i po pewnym czasie, może kilku minutach, dogoniła mnie Clarisse.
Złapała mnie za ramię. Próbowałem się wyrywać, ale córka Aresa dysponowała
niezwykłą siłą. Byliśmy jakiś kilometr od pozostałych, więc niechętnie
poszedłem za Clarisse w kierunku reszty naszej drużyny.
- Jackson, w
ten sposób nic nie osiągniesz. Annabeth wiedziała przynajmniej w co się
pakuje, my nawet nie wiemy co tam jest, więc nawet nasz pan Tom GPS za bardzo
nie pomoże.
- Zaraz… To wy wiecie, gdzie ona poszła? – Tom
wyglądał jak czterolatek, który próbuje ułożyć zbyt skomplikowane puzzle.
Spojrzał na nas ze zdziwieniem, ale wszyscy zignorowaliśmy jego pytanie.
- Więc co twoim zdaniem powinniśmy zrobić? –
zapytałem. Nie czekając na odpowiedź zwróciłem się do Toma: - Powiedz, gdzie
teraz prowadzi cię to twoje… yyy… wewnętrzne oko.
- Nie prowadzi – burknął chłopak. – Trasa
jakby przestała mi się pokazywać – dodał w odpowiedzi na moje pytające
spojrzenie. Usiadłem na ławce i ukryłem twarz w dłoniach. Cudownie. Od początku
byłem przygotowany na wiele złych rzeczy, wiedziałem, że ta misja nie należała
do łatwych, ale wiedziałem też, że poradziłbym sobie ze wszystkim, dopóki
Annabeth byłaby przy mnie. Ale teraz…
Poczułem, że
ktoś mnie klepie po plecach. Uniosłem głowę i ujrzałem Nica di Angelo.
- Hej chłopie – powiedział. – Ja rozumiem, że
jest ci ciężko, ale Clarisse ma rację. Musimy się dowiedzieć, co to za ona i wtedy pomyślimy co dalej.
Uśmiechnąłem
się do niego z wdzięcznością. Nastrój ten jednak natychmiast wyparował, gdy
spojrzałem na ekran swojego telefonu.
- Ktoś z was ma Internet? – zapytałem. Wszyscy
czworo pokręcili głowami. – W takim razie jak niby zamierzacie sprawdzić, co to
za ona?
Tom, Nico i
Clarisse spojrzeli po sobie bezradnie, natomiast milcząca(!) dotąd Lena zrobiła
kilka kroków w jedną z uliczek i ruchem ręki zachęciła nas, żebyśmy za nią
poszli.
- Chodźcie. Zaprowadzę was do takiego
magicznego miejsca – oznajmiła, po czym zniżyła głos do szeptu. – Nazywa
się b i b l i o t e k a.
W normalnej
sytuacji zapewne bym się roześmiał. Lena prowadziła nas labiryntem uliczek, aż
w końcu zatrzymała się przed wielkim, okropnie czerwonym budynkiem, złożonym
jakby z figur geometrycznych.
- San Antonio Central Library! – obwieściła
nam z dumą. Z zewnątrz biblioteka co prawda nie wyglądała zbyt dobrze, ale w
środku było nawet ładnie, jeśli nie liczyć przebijającej gdzieniegdzie żółtej
farby na ścianach. Dość szybko odnaleźliśmy dział poświęcony mitologii starożytnej
Grecji.
- Okej, to teraz podsumujmy to, co wiemy o tej
tajemniczej… kimś – powiedziała córka Zeusa.
- Jest pamiętliwa i sprytna – przypomniałem
sobie.
- I chce zemsty – dodał Nico. Lena zapisywała
wszystko. Wyglądała na bardzo zmęczoną, ale zapewne po prostu nie była
przyzwyczajona do tak długich wędrówek.
- Ten głos! – krzyknęła nagle Clarisse.
Wszyscy na nią spojrzeliśmy. – Ten, który mówił na tym filmie o misji Apollo…
czy to mogła być ona?
Mnie i Leny
nie było w tym Centrum, więc nie mogliśmy jej odpowiedzieć, a Tom sprawiał
wrażenie, jakby to przerastało jego możliwości intelektualne, ale Nico
stwierdził, że to całkiem możliwe.
- Jeśli tak – kontynuowała Clarisse – to ponoć
jest w stanie namieszać nam umysłach. – Nico pokiwał głową.
- Tak jak tej dziewczynie od Ateny, o której
mówiła nam Katie? – zapytała szeptem Lena. Atmosfera nagle stała się nieco
bardziej przerażająca. Co innego mówić sobie o zdolnościach jakiegoś nieznanego
boga czy potwora, a co innego mieć dowód, że są prawdziwe.
- Mówiła, że uratuje swoich potomków – dodał
syn Hadesa – I tych, którzy wyrzekną się bogów. Inaczej będziemy cierpieć tak
jak ona cierpiała, czy jakoś tak…
Lena
zanotowała wszystko, po czym zmierzyła swoją listę wzrokiem.
- Yhm. Szukamy kolejnej psychopatki –
mruknęła. Następnie przeczytała wszystko na głos i położyła kartkę na widoku.
Każde z nas wzięło do ręki po jednej książce z półki. A gdy po kilku godzinach
zaczęliśmy domyślać się, kim jest ona wcale
nie poczuliśmy się lepiej…
_______________________________________________
Rok.
To dużo? To mało?
Wiem tyle, że w ciągu roku nauczyłam się lepiej pisać po angielsku niż jeszcze lato temu mi szło w języku ojczystym, a to był ostatni rozdział, który trzymałam gdzieś jeszcze na komputerze z tamtych czasów.
Teraz zapewne trudno będzie kontynuować, ba, trudno jest mi nawet na to patrzeć.
A więc...
Żegnajcie?
Do czasu.