Nie ma to jak intrygujący tytuł, prawda?
Okej.
Moim czytelnikom (komu, zwrot do odbiorcy w celowniku) - chcę Wam podziękować (w jakim celu) za wytrzymanie ze mną, moim pisaniem, Percym, Ann i innymi bohaterami (za co). To wszystko (co) jest dla Was!
~Jeanne (od kogo)
Poznań, 20.06.2015r. (miejscowość i data)
Wow. Moja polonistka byłaby ze mnie dumna. Dobra, przechodzę do rozdziału. Ta postać już była, wiem, teraz zaczną się powtarzać. Czytajcie, komentujcie czy co tam chcecie. Proszę Was tylko, żebyście przeczytali notkę pod rozdziałem ;)
San Antonio? Dlaczego właśnie
tam? Z jednej strony cieszyłam się, że może spotkam rodziców i przeproszę ich
za wszystko, ale z drugiej… no cóż, miałam przeczucie, że czai się tam coś
niebezpiecznego. Nie miałam przeczucie, ja to wiedziałam. Co powiedział tamten kozioł? Córka tego boga w tym mieście? To cud, że jeszcze żyje. A te głosy,
które zawsze słyszałam? Zniknęły, kiedy przybyłam do Obozu Półkrwi. Co, jeżeli
miały coś wspólnego z tym czymś w San Antonio?
- Dlaczego właśnie tam? – zapytałam.
- Nie mam pojęcia. – Tom wzruszył ramionami. –
A to ma znaczenie?
Zawahałam
się.
- Mieszkałam tam. Mieszkam. Moi rodzice tam
mieszkają – odparłam w końcu.
- Podróż zajmie z dobę – oświadczył Percy,
zmieniając temat.
- Tak, jeśli by otoczyć Florydę – przytaknęła
Annabeth. – I przepłynąć kawałek Morza Potworów. A nie wydaje mi się, żeby ktoś
z nas miał na to szczególną ochotę.
Wszyscy
zamilkli, a ich entuzjazm nagle przygasł.
- Hej, przecież właśnie spotkaliśmy Skyllę,
prawda? To znaczy, że już nie pilnuje Morza Potworów. Więc to nie będzie aż
takie trudne – zauważyłam. Zawsze trzeba myśleć pozytywnie, prawda?
- A wpadłaś na to, że mnóstwo innych
potworności może się tam teraz znajdować? – zapytała Clarisse. Annabeth zacisnęła
wargi i pokiwała głową.
- Najgorsze potwory morskie. Jeżeli Skylla się
przemieściła to one zapewne też. Więc są albo na Morzu Potworów albo… -
zawahała się.
- Albo co? – zapytał Percy.
- Albo przy San Antonio czekając na to, aż my
tam dotrzemy.
- Cudownie. – Clarisse z sarkazmem przewróciła
oczami. – Czyli niezależnie co zrobimy i tak je spotkamy.
- Mimo wszystko ja bym unikała Morza Potworów
– stwierdziła córka Ateny. – Tam jest… no… bardziej niebezpiecznie niż w innych
miejscach.
„Bardziej
niebezpiecznie” nie zabrzmiało dobrze. Tak, jakby na Morzu Potworów czekała nas
pewna śmierć, a na zwykłym oceanie było tylko wysokie zagrożenie życia.
- A nie ma… no nie wiem… innej drogi? –
zapytałam.
- Jest przez północ. Dziesięć razy dłuższa –
powiedziała Annabeth. – Oprócz tego jedynym sposobem jest przedostanie się
przez Florydę drogą lądową, ale co wtedy mielibyśmy zrobić z łodzią? No i nie
mielibyśmy jej po drugiej stronie półwyspu.
- Coś wymyślimy – stwierdził Nico, który chyba
już się lepiej poczuł. – Idę o zakład, że i tak wszystko potoczy się nie tak,
jak będziemy chcieli.
- Jaki optymista – mruknęłam. Denerwowało mnie
to podejście. W ten sposób niczego nie osiągniemy. Trzeba mieć nadzieję, że
wszystko skończy się dobrze. Zresztą w poważnej sytuacji bogowie nam pomogą,
prawda? To w końcu nasi rodzice. Zgadzałam się jednak z Nikiem w kwestii tego,
że „coś wymyślimy”. Udało nam się przegłosować tę opcję.
- To jak długo będziemy płynąć do Florydy? –
zapytała Annabeth swojego chłopaka.
- Maksymalnie dwanaście godzin – odparł
tamten.
Rozmowa się
skończyła i wszyscy wrócili do swoich zajęć. Poszłam do dziewczęcej kajuty.
Spod pokładu dobiegały jakże relaksacyjne dźwięki kłótni Clarisse i Toma, w tym
wiele słów, które niekoniecznie powinna znać dziewczynka w moim wieku.
Wróciłam
wspomnieniami do tego dnia sprzed kilku miesięcy, kiedy dowiedziałam się, że
jestem półboginią. Nagle wydało mi się to bardzo odległe. Ale wyobraźcie sobie,
że jakiś zwariowany kozioł (przepraszam, satyr) oznajmia wam, że waszym ojcem
jest jakiś nieśmiertelny koleś z błyskawicą w ręce i że powinnaś już dawno
umrzeć. No właśnie. Pamiętam, że siedziałam z rodzicami w jakiejś restauracji,
gdy zauważyliśmy mężczyznę i nastoletniego chłopaka obserwujących nas.
- To na pewno przestępcy –stwierdził mój tata.
– Lepiej się stąd zmywajmy.
- Daj spokój, Brian – odparła moja mama. –
Zobacz, to tylko biedni ludzie, z pewnością są głodni i zmarznięci…
- Mamy dwadzieścia parę stopni – zauważył
tata.
Ja
spojrzałam w stronę obcych i wtedy chłopak utkwił spojrzenie prosto we mnie.
Trochę się przestraszyłam i przytuliłam się do taty.
- Widzisz? – powiedział on do mamy. – Lenka
się ich boi.
To
oczywiście zakończyło dyskusję. Zawsze byłam dla rodziców oczkiem w głowie. Z
początku przez wiele lat starali się o dziecko, jednak bez efektów. Potem przez
jakiś czas starali się o adopcję, co wcale nie było takie proste. Kiedy w końcu
z nimi zamieszkałam natychmiast praca, pieniądze, sen, czy nawet znajomi spadli
na drugie miejsce. Osobiście uważam, że to urocze z ich strony, chociaż czasem
czuję wyrzuty sumienia, że tyle dla mnie poświęcają. A ostatnio – że muszę ich
okłamywać. W każdym razie kierowaliśmy się właśnie do samochodu, kiedy tych
dwoje nas dogoniło. Trochę się zaniepokoiłam. Z początku wyglądali na kulawych,
a teraz tak szybko biegli?
- Państwo Ruby i Brian Prescott? – zapytał
młodszy z nich. Mama pokiwała głową. – A to zapewne jest Lena? – kontynuował
chłopak.
- Tak – pisnęłam.
- Słuchaj, przepraszam za to nagłe najście i
za brak wyjaśnień, ale zaufaj mi. Nie jesteś tu bezpieczna. Musimy jechać do
Obozu.
- Słucham?
- zapytałam. Moi rodzice zaczęli odpędzać nieznajomych. Mężczyzna
spojrzał na chłopaka i powiedział: - Czy mogę zabić tę dwójkę?
- Nie Gleeson, żadnego zabijania – westchnął
młodszy z nich. Starszy przewrócił
oczami.
- Ty zawieź
dziecko do Obozu, a ja wyjaśnię wszystko jej rodzicom. – kontynuował chłopak.
Zanim
ktokolwiek z nas zdążył zareagować Gleeson porwał mnie i wepchnął do samochodu.
Próbowałam się wyrywać, ale był bardzo silny. Darłam się jak najgłośniej, ale
nikt mnie nie słyszał.
W drodze na
Obóz mężczyzna wytłumaczył mi trochę. On i ten młodszy, Grover, byli
satyrami. Ja ponoć byłam córką jakiegoś
greckiego boga – prawdopodobnie Zeusa. Grover właśnie robił coś, żeby moi
rodzice zapomnieli o tym wydarzeniu. Po prostu będą myśleć, że zostałam
porwana, gdy ich nie było w domu (co było oczywiście bardzo pocieszające).
Uwierzyłam w te bajki dopiero, gdy dotarliśmy na miejsce. Powitał mnie tam
centaur i facet o setce oczu. Wtedy stwierdziłam, że chyba wszystko jest możliwe.
Przez
następne kilka tygodni uczyłam się latać i przyzywać błyskawice (co mi jeszcze
do końca nie wychodzi, ale ciii…), a także poznałam nowych kolegów. Najbardziej
zaprzyjaźniłam się z Lacy, córką Afrodyty. W sumie, to ja sama nie miałam
rodzeństwa, co było trochę smutne, ale i tak nawet mi się w Obozie podobało.
Chciałam jednak wrócić do rodziców, tylko że Chejron się upierał, że San
Antonio jest dla mnie zbyt niebezpiecznym miastem. W zasadzie to od tego czasu
nie miałam z nim zbyt dobrych stosunków. Kurczę no, chciałam tylko zobaczyć
rodziców! Chociaż w ciągu tego pół roku udało mi się nabrać do niego trochę
szacunku. Ale tak się teraz zaczęłam zastanawiać: Co takiego niebezpiecznego
może tam być? Zapewne jakaś grecka potworność. Mam nadzieję, że ją pokonają. To
znaczy, to pewnie niezbyt fajne z mojej strony, że chcę, żeby inni to zrobili,
ale co ja potrafię? Przed chwilą o mało co nie zostałam porwana przez wielki
psi łeb. Mimo, że umiem latać. Zresztą, Percy, Clarisse i Annabeth dadzą sobie
radę ze wszystkim. Inni obozowicze opowiadali mi, jak Percy pokonał tytana
Kronosa. A jak miał dwanaście lat, czyli był niewiele starszy niż ja teraz
zapobiegł III Wojnie Światowej. Uważałam więc, że ci starsi spokojnie sobie
poradzą. No, tak bardzo się nie pomyliłam, ale muszę przyznać, że to, co
zastaliśmy w San Antonio serio mnie zaskoczyło.
__________________________________________
Ogłoszenia parafialnie:
Do tej pory starałam się rozdziały wstawiać plus minus (choć częściej plus) co dwa tygodnie. Jednak jak wiecie (mam nadzieję) niedługo zaczynają się wakacje, czyli oczywiście jadę na Long Island. Jako że w Obozie sprzęt elektroniczny jest zabroniony mogę mieć problem z dodaniem rozdziału. Proszę, bądźcie wyrozumiali ;)
A tak serio to sami wiecie, obozy, wyjazdy za granicę, do dziadków, itede, itepe. Następny rozdział mogę dodać za około 4 tygodnie (proszę, nie bijcie) :(