środa, 25 lutego 2015

Rozdział I - Lena - Lot do Obozu



 Hej, przybywam z pierwszym rozdziałem! I z nową postacią. Ogólnie taka mała dziewczynka do ratowania xD
A tak serio, to może sami sobie wyrobicie o niej zdanie. W następnym rozdziale pojawią się książkowe postaci ;)
 Ten pierwszy taki, w sumie nic w nim się nie dzieje, ale jakoś zacząć trzeba.


                Nie jest źle pomyślałam. Najgorsze już za mną. Siedziałam w samolocie, wciśnięta pomiędzy młodego, otyłego chłopaka, jedzącego te ohydne, podawane przez stewardessy hamburgery, a drobną staruszkę. Przez okno oglądałam chmury. Lubiłam latać, w powietrzu od zawsze czułam się swobodnie i pewnie, a zarazem lekko, jakby wszystkie moje zmartwienia zostały na ziemi. Jednak teraz nie byłam szczęśliwa. Z każdą sekundą oddalałam się coraz bardziej od San Antonio, od domu. Nawet nie pożegnałam się z rodzicami. A zapowiadał się miły, zwyczajny dzień. Skąd niby miałam wiedzieć, że facet sprzedający watę cukrową był w rzeczywistości chimerą w przebraniu?
                - A gdzie są twoi rodzice, kruszynko? – zapytała starsza pani. No tak. Powinnam była przewidzieć, że podróżująca bez opieki dziesięciolatka, w dodatku wyglądająca jakby dopiero co cudem przeżyła trzęsienie ziemi może wzbudzić ciekawość niektórych pasażerów.
 - W szpitalu – mruknęłam. To było nawet po części zgodne z prawdą. Ruby i Brian Prescottowie znajdowali się właśnie w szpitalu. Byli lekarzami. Zapewne właśnie bandażowali komuś kostkę albo przypisywali maść na różyczkę i nie mieli pojęcia, że ich przybrana córka dopiero co omal nie straciła życia i leci samolotem na drugi koniec kraju. A co z moimi prawdziwymi rodzicami? Matka porzuciła mnie zaraz po narodzinach, a ojciec jest Zeusem, królem bogów na Olimpie. Drobiazg.
 - A kto cię tak urządził? – tym razem w głosie kobiety zabrzmiała troska. Z  początku nie wiedziałam o co chodzi, ale po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że nie wyglądałam najlepiej. Miałam podbite oko, kilka rozcięć na ramionach i policzku, krew we włosach i mnóstwo siniaków.
 - Zostałam… zaatakowana. – To też prawda. Tyle że przez potwory opisywane w greckiej mitologii.
 - Biedactwo… - szepnęła babcia, po czym nastało chwilowe milczenie, przerwane przez stewardessę z megafonem.
 - Proszę zapiąć pasy – mówiła. – Niedługo rozpoczną się turbulencje.
Czułam, że coś przewraca mi się przewróciło się w żołądku. Turbulencje? Często latałam samolotem z rodzicami, ale lot zawsze przebiegał w spokoju. Podejrzewałam, że to dzięki płynącej w moich żyłach krwi Pana Niebios. Nigdy nie musiałam obawiać się powietrza. Przełknęłam ślinę i posłusznie zapięłam pasy. Samolot zaczął się trząść. Niektórzy ludzie krzyczeli. Jakaś mała dziewczynka głośno zapłakała, ale dostała lizaka i się uspokoiła. Turbulencje trwały długo i stawały się coraz bardziej gwałtowne. Stewardessa wyszła po raz drugi, tym razem bledsza niż wcześniej.
 - Proszę państwa, istnieje szansa na to, że samolot się rozbije. Dla bezpieczeństwa zalecamy pochylić się i założyć maski tlenowe oraz… - Dalsza część zdania do mnie nie dotarła. Samolot. Się. Rozbije. Tylko te trzy słowa krążyły mi po głowie. Spróbowałam siłą woli przywrócić maszynę do równowagi, ale nic z tego. Ach, gdyby było tu któreś z dzieci Hefajstosa! One wiedziałyby co zrobić. Naprawiłyby wszystkie usterki i pewnie jeszcze dodały maszynę do lodów przy toalecie. Skupiłam się ponownie. Wyobraziłam sobie samolot lecący gładko po niebie i niosące go przyjazne wiatry. Przez chwilę czułam, że się udaje, ale zaraz coś jakby odcięło moje połączenie z niebem. Dziwne. Coś było stanowczo nie tak. Rozejrzałam się. Pasażerowie płakali i wrzeszczeli, część spełniła polecenia stewardessy, a część po prostu darła się, jakby byli na konkursie Kto krzyknie najgłośniej, a nie na pokładzie samolotu. Jedyną spokojną osobą była ta mała dziewczynka z lizakiem. Chyba nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji. Tato? Jesteś tam? To ja, Lena. Pomyślałam. Nie byłam pewna, czy w ogóle mnie wysłucha, biorąc pod uwagę naszą ostatnią kłótnię (dwa razy o mało co nie zostałam zmieniona w wiewiórkę), ale zawsze warto próbować. Tato, jeśli mnie słyszysz… Pomóż mi! Proszę cię, tato. Wiem, że potrafisz. To dla ciebie nic wielkiego, prawda. Tato… Samolot! Spada! Pomóż! Zamknęłam oczy. Gdzieś w oddali usłyszałam głos stewardessy informującej o tym, że odbędziemy awaryjne lądowanie w Chicago i prawdopodobnie przeżyjemy. Modliłam się, spadałam, krzyczałam. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Próbowałam sięgnąć po swoją maskę tlenową, ale na próżno. Zemdlałam.

                - Kruszynko? – ktoś mną potrząsał. Otworzyłam oczy. To ta staruszka, która siedziała obok mnie.
 - Co…? – wymamrotałam.
 - Już dobrze. Wylądowaliśmy. Żyjemy – mówiła staruszka spokojnym głosem.
 - Ja…
 - Nie martw się, nic się nie stało. Dokąd jedziesz?
 - No… do Nowego Jorku…
 - To dość daleko. – Zauważyła starsza pani.
 - Tak… Moja rodzina tam mieszka… - wyjąkałam. To też nie było kłamstwo.W końcu wszyscy herosi są ze sobą spokrewnieni,  prawda?
- Jadę w tamtym kierunku, mogę wysadzić cię po drodze! – Ucieszyła się kobieta.
 - Byłabym wdzięczna. – Zdobyłam się na słaby uśmiech. Tak, wiem co sonie pomyślicie. Wsiadać do auta z zupełnie nieznajomą kobietą, która może okazać się porywaczką, potworem, albo (co gorsza) maniaczką robienia na drutach. Jednak byłam tak wyczerpana, a ona uśmiechała się tak szczerze, że prawie w ogóle się nad tym nie zastanawiałam. Po chwili siedziałam z babuleńką, która, jak się okazało nazywała się Michelle, w wypożyczonym samochodzie. Opowiedziałam trochę o sobie, podając kilka fałszywych informacji. Następnie wysłuchałam Michelle opowiadającej o swoich dzieciach i wnukach. Uśmiechnęłam się. Byłam bezpieczna. Jechałam do Obozu Herosów.

________________________________________

Ta-daam! Czuję się taka szczęśliwa, mój pierwszy rozdział na pierwszym blogu. Weźcie mi nie niszczcie tego szczęścia, co? Hejty od następnego rozdziału xD Ale krytykę chętnie przyjmę ;)

1 komentarz:

  1. Skoro hejty od następnego rozdziału to muszę poczekać xddd
    A teraz przejdźmy do lepszej części tego komentarza :))
    NIE WIERZĘ. Wgl strasznie jaram się tą Córką Zeusa. Super postać stworzyłaś nic dodać nic ująć. Tylko... dobra uwagi w kolejnym rozdziale ^^ A teraz twój styl pisania. Jest po prostu nieziemski. Świetnie radzisz sobie z opisywaniem sytuacji, skaleczeń, a co najważniejsze staruszek (zapomniałaś że mogła być jeszcze pedofilem -,-) Bardzo ciekawie piszesz, więc congratulation moje uszanowanie :D

    OdpowiedzUsuń