wtorek, 13 września 2016

13 (by Percy)



        " (...) it is a tale written by an idiot, full of sound and fury, sygnifying nothing"
Żeby ta vie znaczyła nieco więcej niż nic, jakkolwiek trudno to osiągnąć. Żebyś nie zgubiła się w labiryncie życia, albo, gubiła się jak najrzadziej. Żebyś znalazła wyjście sama, bez konieczności palenie życiodajnych żywopłotów aby ten twór opuścić, ale też nie za wcześnie. I nie idź zawsze przed siebie, bo czasem myślisz, że idziesz w dobrym kierunku, ale jedynie się cofasz. Odetchnij. Odpocznij. Szukaj różowej dzięcieliny między zielenią. A jeśli tak się zdarzy, że zaczniesz krążyć w kółko, to miej odwagę złamać z góry ustalone zasady i zacząć przedzierać się przez te krzaki.



       Okej. Oszczędzę Wam opisu podróży pociągiem wzdłuż Florydy i płynięcia nowym statkiem przez Zatokę Meksykańską, podziwiając od północy widoki na jakże malowniczą Luizjanę. Wystarczy Wam wiedzieć, że w przedziale siedzieliśmy z parą w średnim wieku, która nieustannie się do siebie kleiła (gdy Lena ich zobaczyła po raz pierwszy udała wymioty. Po kwadransie niezbyt przyjemnych odgłosów naprawdę zwymiotowała), a podczas całej podróży nie zaatakowały nas żadne potwory, co Annabeth uznała za niepokojące, ale ja tam się zbytnio nie niepokoiłem. Nie muszę też chyba opisywać jazdy taksówką z kierowcą, który wciąż zamiast na drogę patrzył się na Clarisse, flirtując z nią w nie do końca taktowny sposób (o ile się nie mylę typ nadal jest w szpitalu), ani… Dobra, o czymś muszę napisać. I to jeszcze jakieś tysiąc słów, żebyście mi nie narzekali, że za mało. Cudownie. Sprawiliście, że czuję się prawie jak na lekcji angielskiego, a to jest coś, o czym wolę w weekendy nie myśleć.
A więc dotrzeć do San Antonio było prosto. Gorzej jak się okazało, że nawet nie wiedzieliśmy, co tam robiliśmy. To znaczy Annabeth sprawiała wrażenie niespokojnej, jakby coś wiedziała, ale pytana o to udawała głuchą, więc w końcu przestaliśmy naciskać. Lena wspaniale (jeśli nie liczyć wystraszenia kilku stad gołębi, przyprawienia jakiejś biednej staruszki w centrum o palpitację, połowy z nas o ból głowy, a połowy miasta o uszkodzenie bębenków w uszach) sprawdziła się w roli przewodniczki. I tak do restauracji dotarliśmy stosunkowo szybko, co jak podejrzewam miało związek z tym, że po podróży pociągiem Lena miała pusty żołądek.  Doszedłem do wniosku, że nie lubię tego miasta już w momencie, gdy kelner poinformował mnie, że nie mają niebieskiego jedzenia, więc kiedy…
Okej, żadnych spojlerów. Zresztą i tak nie byłbym w stanie dwa razy o tym opowiadać.
Kontynuując: Gdy już zjedliśmy obiad zorientowaliśmy się, że nie wiedzieliśmy nawet, dlaczego tam przybyliśmy. Ponoć była tam jakaś potężna ona. Tak, jasne. Super. To wszystko wyjaśnia. Tom uważał, że jego wewnętrzne oko mówiło mu, którędy mamy iść i kazał nam podążać za sobą, ignorując wszystkie nasze pytania i wątpliwości Leny co do wybranej drogi. Nie za bardzo rozumiałem, dlaczego w zasadzie bardziej niż dziecku, które spędziło dziesięć lat w San Antonio ufamy wewnętrznemu oku kolesia, który nauczył się czytać w wieku trzynastu lat i wiesza lustra w męskiej kajucie, ale pozostali jakoś bardzo się nie sprzeciwiali, więc uznałem, że ja też nie będę. Zauważyłem, że Annabeth co chwila spoglądała na zegarek lub oglądała się za siebie, ale gdy jej o tym mówiłem zaczynała udawać idiotkę, więc oczywiście byłem już prawie pewien, że coś było bardzo nie tak.
Widzicie, Annabeth jest niezwykle inteligentna. I nie mówię tu o wysokiej średniej w szkole czy innych tego typu fałszywie określających wartość człowieka szkolnych bzdurach (nie, średnia ocen ani nie przyda Wam się w życiu, ani nie określa nic poza Waszą umiejętnością do przyswojenia przerażającej ilości niepotrzebnych faktów po to, aby wszystko zapomnieć zaraz po klasówce. Jeśli Wasz nauczyciel uważa inaczej macie moje pozwolenie, aby powiedzieć mu, że ma problem). Annabeth jest najmądrzejszym żyjącym dzieckiem Ateny, bogini mądrości, co teoretycznie oznacza, że może być nawet najmądrzejsza na świecie. W przyszłości chce zostać architektem, więc kiedy już zaprojektuje jakąś światowej sławy niebieską budowlę wolną od Tomów będę mógł wszystkim z dumą mówić, że to moja dziewczyna.
Ale chyba znowu odbiegam od tematu. Rzecz w tym, że jeśli Annabeth była czymś zdenerwowana na tyle, że nawet nie starała się wymyślić czegoś lepszego, żeby mnie oszukać, było naprawdę źle. Złapałem ją za rękę, żeby dodać jej otuchy, ale ona tylko spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem. Wkrótce minęliśmy po naszej prawej budkę z lodami, a spoceni od marszu w pełnym słońcu nie mogliśmy się oprzeć tej pokusie. „My” to znaczy ja, Clarisse i Lena. Nico, który ma jakąś urazę do wszystkiego, co sprawia przyjemność tylko oparł się o zacieniony pień drzewa, a Tom stwierdził, że lody źle wpłyną na jego oszałamiającą figurę, a zresztą w słońcu czuje się dobrze, więc podziękuje za słodkości. Kiedy już się najedliśmy i mieliśmy ruszyć w dalszą drogę wyciągnąłem rękę, aby znów chwycić dłoń Annabeth, ale moje palce napotkały pustkę. Rozejrzałem się w około, ale nie zauważyłem nikogo oprócz moich towarzyszy i sprzedawcy lodów, zajętego segregowaniem pudełek z sorbetami.
 - Zaczekajcie! – zawołałem. Cztery pary oczu spojrzały w moją stronę. – A gdzie jest Annabeth?
Pozostali także spojrzeli we wszystkie strony, ale nikt z nich nie dostrzegł córki Ateny.
 - Nie stała z nami w kolejce? – zapytała Lena.
 - Na pewno nie – odparła Clarisse marszcząc brwi. – Ja byłam trzecia i ostatnia.
Spojrzałem na chłopaków.
 - Ja? Nie zwracałem uwagi na to, co się dzieje – Nico wzruszył ramionami. Zdenerwowało mnie jego podejście, Clarisse jednak już wbiła oskarżycielski wzrok w Toma.
 - Ja? – syn Apollina otworzył usta na kształt liter „O” i przyłożył dłoń do obojczyków w geście oburzenia. Tak, bo wszyscy byliśmy w nastroju na słaby teatr. Przez kilka pierwszych sekund udawał, że naprawdę nic nie wie i już chciałem dać sobie z nim spokój, ale po krótkiej chwili złamał się pod spojrzeniem Clarisse.
 - No dobra, kazała mi przysiąc, że wam nie powiem, ale w sumie nie na Styks, więc… - teraz ja także zacząłem rzucać mu mordercze spojrzenia. – No zmusiła mnie, żebym jej powiedział dokąd idziemy i żebym potem was zmylił… A sama gdzieś poszła, nie wiem… No i przekazała mi to… - Podał mi jakąś kartkę. Gdy ją rozwinąłem ujrzałem znajome pismo Annabeth.
Percy, obiecaj, że o mnie nie zapomnisz. Proszę.
Straszliwa prawda powoli do mnie docierała. Annabeth…
Poczułem, że pieką mnie oczy. Zamrugałem. Nie mogłem sobie pozwolić na łzy, musiałem być silny. Pozostali rzucali mi zaciekawione lub zatroskane spojrzenia. W jednej chwili, działając raczej pod wpływem impulsu pobiegłem przed siebie. Wiedziałem, że nie dogonię Annabeth, ale nie mogłem siedzieć sobie na ławeczce jedząc lody i słuchając ptaszków, podczas gdy ona narażała życie. Usłyszałem kroki za sobą i po pewnym czasie, może kilku minutach, dogoniła mnie Clarisse. Złapała mnie za ramię. Próbowałem się wyrywać, ale córka Aresa dysponowała niezwykłą siłą. Byliśmy jakiś kilometr od pozostałych, więc niechętnie poszedłem za Clarisse w kierunku reszty naszej drużyny.
- Jackson, w ten sposób nic nie osiągniesz. Annabeth wiedziała przynajmniej  w co się pakuje, my nawet nie wiemy co tam jest, więc nawet nasz pan Tom GPS za bardzo nie pomoże.
 - Zaraz… To wy wiecie, gdzie ona poszła? – Tom wyglądał jak czterolatek, który próbuje ułożyć zbyt skomplikowane puzzle. Spojrzał na nas ze zdziwieniem, ale wszyscy zignorowaliśmy jego pytanie.
 - Więc co twoim zdaniem powinniśmy zrobić? – zapytałem. Nie czekając na odpowiedź zwróciłem się do Toma: - Powiedz, gdzie teraz prowadzi cię to twoje… yyy… wewnętrzne oko.
 - Nie prowadzi – burknął chłopak. – Trasa jakby przestała mi się pokazywać – dodał w odpowiedzi na moje pytające spojrzenie. Usiadłem na ławce i ukryłem twarz w dłoniach. Cudownie. Od początku byłem przygotowany na wiele złych rzeczy, wiedziałem, że ta misja nie należała do łatwych, ale wiedziałem też, że poradziłbym sobie ze wszystkim, dopóki Annabeth byłaby przy mnie. Ale teraz…
Poczułem, że ktoś mnie klepie po plecach. Uniosłem głowę i ujrzałem Nica di Angelo.
 - Hej chłopie – powiedział. – Ja rozumiem, że jest ci ciężko, ale Clarisse ma rację. Musimy się dowiedzieć, co to za ona i wtedy pomyślimy co dalej.
Uśmiechnąłem się do niego z wdzięcznością. Nastrój ten jednak natychmiast wyparował, gdy spojrzałem na ekran swojego telefonu.
 - Ktoś z was ma Internet? – zapytałem. Wszyscy czworo pokręcili głowami. – W takim razie jak niby zamierzacie sprawdzić, co to za ona?
Tom, Nico i Clarisse spojrzeli po sobie bezradnie, natomiast milcząca(!) dotąd Lena zrobiła kilka kroków w jedną z uliczek i ruchem ręki zachęciła nas, żebyśmy za nią poszli.
 - Chodźcie. Zaprowadzę was do takiego magicznego miejsca – oznajmiła, po czym zniżyła głos do szeptu. – Nazywa się  b i b l i o t e k a.
W normalnej sytuacji zapewne bym się roześmiał. Lena prowadziła nas labiryntem uliczek, aż w końcu zatrzymała się przed wielkim, okropnie czerwonym budynkiem, złożonym jakby z figur geometrycznych.
 - San Antonio Central Library! – obwieściła nam z dumą. Z zewnątrz biblioteka co prawda nie wyglądała zbyt dobrze, ale w środku było nawet ładnie, jeśli nie liczyć przebijającej gdzieniegdzie żółtej farby na ścianach. Dość szybko odnaleźliśmy dział poświęcony mitologii starożytnej Grecji.
 - Okej, to teraz podsumujmy to, co wiemy o tej tajemniczej… kimś – powiedziała córka Zeusa.
 - Jest pamiętliwa i sprytna – przypomniałem sobie.
 - I chce zemsty – dodał Nico. Lena zapisywała wszystko. Wyglądała na bardzo zmęczoną, ale zapewne po prostu nie była przyzwyczajona do tak długich wędrówek.
 - Ten głos! – krzyknęła nagle Clarisse. Wszyscy na nią spojrzeliśmy. – Ten, który mówił na tym filmie o misji Apollo… czy to mogła być ona?
Mnie i Leny nie było w tym Centrum, więc nie mogliśmy jej odpowiedzieć, a Tom sprawiał wrażenie, jakby to przerastało jego możliwości intelektualne, ale Nico stwierdził, że to całkiem możliwe.
 - Jeśli tak – kontynuowała Clarisse – to ponoć jest w stanie namieszać nam umysłach. – Nico pokiwał głową.
 - Tak jak tej dziewczynie od Ateny, o której mówiła nam Katie? – zapytała szeptem Lena. Atmosfera nagle stała się nieco bardziej przerażająca. Co innego mówić sobie o zdolnościach jakiegoś nieznanego boga czy potwora, a co innego mieć dowód, że są prawdziwe.
 - Mówiła, że uratuje swoich potomków – dodał syn Hadesa – I tych, którzy wyrzekną się bogów. Inaczej będziemy cierpieć tak jak ona cierpiała, czy jakoś tak…
Lena zanotowała wszystko, po czym zmierzyła swoją listę wzrokiem.
 - Yhm. Szukamy kolejnej psychopatki – mruknęła. Następnie przeczytała wszystko na głos i położyła kartkę na widoku. Każde z nas wzięło do ręki po jednej książce z półki. A gdy po kilku godzinach zaczęliśmy domyślać się, kim jest ona wcale nie poczuliśmy się lepiej…
 _______________________________________________
Rok.
To dużo? To mało?
Wiem tyle, że w ciągu roku nauczyłam się lepiej pisać po angielsku niż jeszcze lato temu mi szło w języku ojczystym, a to był ostatni rozdział, który trzymałam gdzieś jeszcze na komputerze z tamtych czasów. 
Teraz zapewne trudno będzie kontynuować, ba, trudno jest mi nawet na to patrzeć.
A więc...
Żegnajcie?
Do czasu.

12 - Rachel - coś o wyroczni???



 Joyeux anniversaire I guess?
(La joie est seulement un ilusion, mais un dont nous tous avons besoin, parce-que sans cette mesonge parfait nous serions seulement les ombres pour la eternite)


Co tu się do cholery działo?
Teraz czułam to już mocniej. Coś było mocno nie tak z duchem Wyroczni. Już rano było mi trochę słabo, a po południu zaczęłam słyszeć z oddali jakby jakieś głosy. Zemdlałam w końcu na kilka minut przed kolacją. To znaczy nie do końca zemdlałam. Zamiast ciemnych plamek przed oczami ujrzałam zielone światło, trochę podobne do tego, które widzę w trakcie wypowiadania przepowiedni. Osunęłam się na ziemię i nagle usłyszałam jakiś dziwny, starożytny głos, chyba damski. To znaczy nie do końca usłyszałam. Bardziej jakbym to ja mówiła. Leżałam na ziemi niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, nawet do otworzenia oczu. I nie słyszałam nic oprócz słów wydobywających się z moich ust. Może podobnie czułabym się podczas przepowiedni, gdybym zachowywała podczas nich świadomość.
Dostanę moją zemstę powiedziałam. Spróbowałam skupić się na tym, co słyszę, domyślić się, co się dzieje. Wniknąć wewnątrz tego głosu, zobaczyć coś więcej. Osiągnęłam tyle, że słowa w mojej głowie rozbrzmiały echem, jakby odbijały się o ściany mojej czaszki, powodując okropny ból głowy. Jeśli się do mnie nie przyłączycie jestem w stanie namieszać  wam w umysłach, mogę... Coraz więcej zielonego światła. Zarys jakiegoś pomieszczenia. I przebywających w nim osób. Już prawie to miałam, kiedy przemówiłam zupełnie innym, męskim głosem, co lekko mnie rozproszyło.
Nie uciekniecie ode mnie, herosi. Nie macie szans. Widok znów zaczął się wyostrzać. Ludzie w panice wstający z siedzeń i biegnący do wyjścia. Biały ekran na jednej z olbrzymich ścian pomieszczenia. Czyżby sala kinowa? Chyba ujrzałam jakąś znajomą sylwetkę. Mógłbym was zabić jednym ruchem ręki, ale... Głos zmienił się na ten damski, ale tym razem mnie to tak nie zaskoczyło.
Mogę sprawić, że będziecie cierpieć, tak jak ja cierpiałam! Chciałam zaprotestować, powiedzieć cokolwiek, ale nie byłam w stanie otworzyć ust. Skupiłam się mocniej. Wszystko było coraz bardziej rzeczywiste, dostrzegałem więcej detali. Uratuję tylko moich potomków i tych, którzy wyrzekną się tych śmiesznych "bogów"!  Jeszcze trochę... Otworzyłam usta. Musiałam zebrać wszystkie swoje siły, żeby w ogóle wydobyć z nich jakiś dźwięk.
 - Annabeth? Percy? Jest tam któreś z was? - zapytałam. Jeżeli działo się coś dziwnego prawie na pewno jacyś herosi musieli być w pobliżu. - Słuchajcie, mam mało czasu, dzieje się źle, jakieś mroczne siły działają na obozowiczów... - wszyscy wiedzieli co się stało z Joanne. Zawahałam się przez chwilę, ale uznałam, że lepiej o niej nie wspominać. Annabeth mogłaby zacząć się martwić, a poza tym nie chciałam tracić czasu. Długo bym tak nie wytrzymała. - Nie jesteśmy w stanie przywołać iryfonu... - W uszach dzwonił mi ten starożytny głos. Zdałam sobie sprawę z tego, że mówiąc nie pozwalałam mówić temu czemuś. - Jeśli mnie słyszycie może wam się uda, zadzwońcie do mnie albo do któregoś z grupowych... - zamilkłam gdy zdałam sobie sprawę z tego, że ten dziwny głos znów przejął nade mną kontrolę. Wypowiadałam jego słowa, a swoje jedynie słyszałam gdzieś daleko. Ból głowy stawał się nie do wytrzymania.
To nie jest ostrzeżenie. To uprzejma informacja. I tak już jesteście martwi.
 - Nie dajemy rady utrzymać obrony, potwory przedostają się na tereny Obozu - kontynuowałam, gdy tylko znów odzyskałam głos. Czułam jednak, że nie wytrzymam długo. - Słyszycie mnie? - w tym momencie, gdy już myślałam, że ból rozsadzi mi czaszkę wszystko mnie opuściło. Znów leżałam na ziemi w Obozie Herosów. Poruszyłam ręką. Nie miałam z tym problemu. Wstałam rozglądając się dookoła. Padało. W Obozie padał deszcz, co było bardzo nie na miejscu, więc poczułam się strasznie zdezorientowana. Półbogowie właśnie kończyli kolację. Moim pierwszym odruchem było skierowanie się do Chejrona, ale przecież miałam mu nie ufać. Następnie chciałam podbiec do Joanne, ale przypomniałam sobie naszą ostatnią kłótnię. Córka Ateny szła sama, pozostali wciąż patrzyli na nią podejrzliwie, jakby w każdej chwili mogła rzucić się na kogoś z nożem. Już miałam zamiar do niej podejść i ją przeprosić, ale wyminęła mnie szerokim łukiem. Cudownie. Chociaż to i tak była moja wina.
                Okej. Powiedziałam herosom, żeby skontaktowali się ze mną lub z którymś z grupowych. Byłam prawie pewna, że ostatnia część zdania już do nich nie dotarła, ale mimo tego stwierdziłam, że warto by poinformować o tym grupowymi.  Pierwszą z nich, którą zobaczyłam, była Katie Gardner, więc poprosiłam ją, żeby powiedziała innym grupowym, żeby przyszli do mnie za godzinę. Lekko się zdziwiła, ale pokiwała głową. Poszłam w stronę mojej magicznej jaskini. Z zewnątrz to rzeczywiście jest jaskinia, ale w środku urządzona jest jak całkiem fajny pokój. W kącie stoi moje łóżko (a raczej stos materaców), a obok niego szafa na ubrania i półka na książki. Naprzeciwko szafy mam biurko, przy którym często rysuję. W ogóle większa część ścian pokryta jest moimi gryzmołami, a tam, gdzie ich nie ma wiszą plakaty moich ulubionym zespołów. Udało mi się zamontować kolorową lampę, to znaczy taką, w której kolor światła można zmieniać za po mocą pilota, więc mogę, w zależności od nastroju, spędzić dzień wśród zieleni, fioletu, czy zwykłego, białego światła. U sufitu pozawieszałam też mnóstwo łapaczy snów i innych tego typu talizmanów. Chociaż nie mają nic wspólnego z mitologią grecką uważam, że fajnie tu wyglądają.
                Usiadłam na łóżku, zrzucając przy tym na ziemię stertę szkiców. Wzięłam do ręki jeden z ostatnio przeze mnie wykonanych. Przedstawiał dziewczynę z jasnymi lokami, stojącą między dwoma postaciami odzianymi w starożytne szaty. Z jakiegoś powodu ich głowy nie zmieściły się na obrazku, więc nie mogłam dostrzec ich twarzy, ale dziewczyna po środy to zdecydowanie moja przyjaciółka, Annabeth. Wiedziałam, że to albo już się dzieje, albo niedługo się wydarzy. Już kiedyś tak miałam, przed bitwą o Manhattan obrazy, który malowałam były swojego rodzaju objawieniami, ale to się skończyło, gdy zostałam Wyrocznią. Wzięłam do ręki następny rysunek. Jakaś dziewczynka pochylała się nad nieprzytomnym, ubranym całym na czarno chłopcem. Ich twarze też nie były widoczne, ale wiedziałam, że to Lena Prescott i Nico di Angelo. Na kolejnym obrazku sześcioro herosów siedziało w samolocie, podczas gdy stewardessa znudzonym głosem objaśniała plan ewakuacji. Na czwartym szkicu samolot się rozbijał.
 - Rachel? – zapytał ktoś. Spojrzałam na zegarek. Dwudziesta. Godzina po kolacji. Szybko kopnęłam wszystko co leżało na podłodze pod biurko.
 - Proszę! – zawołałam. W mojej jaskini nie ma drzwi, więc u wejścia powiesiłam ochlapaną farbą zasłonę. Moi goście uchylili materiał i weszli do środka. Drew Tanaka obrzuciła mój pokój krytycznym spojrzeniem.
 - Siadajcie. – Wskazałam na podłogę. Drew spojrzała na mnie jak na wariatkę i usiadła obok mnie na łóżku, ale reszcie to nie przeszkadzało. Zauważyłam, że z domku Ateny przyszła Joanne. Cóż, Annabeth była na misji a Malcolm w infirmerii. Złotowłosa siedziała w pewnym oddaleniu od pozostałych ze spuszczonym wzrokiem. Opowiedziałam wszystkim o mojej rozmowie z herosami – o ile to można nazwać rozmową i o ile słyszeli mnie jacyś herosi. Nie wspominałam jednak o swoich szkicach. W jaskini zapanowało milczenie.
 - Pierwsze pytanie: Dlaczego Chejron ani mój ojciec o tym jeszcze nie wiedzą? – zapytał Polluks, jedyne dziecko Dionizosa w Obozie. Jego brat bliźniak, Kastor, poległ w bitwie o Manhattan.
 - Cóż, myślę, że wszyscy zgodzimy się co do tego, że Dionizos nie jest najbardziej pomocnym z Olimpijczyków – powiedziała Lou Ellen, córka Hekate. Pozostali pokiwali głowami.
 - A co złego się stanie, jeśli mu powiemy? – nalegał Polluks.
 - Poinformuje Chejrona – powiedziała cichutko Annika, grupowa domku Hebe. Miała czternaście lat, ale wyglądała na maksymalnie dziesięć, więc zazwyczaj nikt nie brał jej na poważnie.
 - Co jest złe ponieważ…?
 - Ponieważ nie chcemy, żeby go poinformował – oznajmił Travis, jakby to wszystko wyjaśniało.
 - Ostatnio Chejron zachowuje się dziwnie –wytłumaczyła Katie. – To znaczy, wszyscy wiedzieliśmy, że za to przepowiednią nie stał Apollo, tak? Chejron też. A mimo to wysłał troje herosów na tą misję.
 - I mimo to mnie nikt o tym nie powiedział – mruknęłam. Katie rzuciła mi spojrzenie typu ”Czy to naprawdę odpowiednia chwila?”. – Przepraszam. Kontynuuj – dodałam.
 - No więc jest jeszcze ta sprawa z Joanne… - Wszyscy spojrzeli na Joanne próbując jednocześnie udawać, że tego nie robią, a ja nagle poczułam wobec niej przypływ współczucia. – To znaczy, potraktował to tak powierzchownie, no nie? Coś w stylu: „No, prawie zamordowałaś brata, mhm, popracuj chwilkę w kuchni, a tak w ogóle to nie będę myślał nad tym, co za tym stoi, bo po co?”.
Nie mogliśmy się z nią nie zgodzić. To było bardzo nie w stylu Chejrona.
 - Moje młodsze rodzeństwo zauważyło nad ranem <***> - powiedział Butch, syn Iris, bogini tęczy. Ta wiadomość trochę nas przestraszyła.
 - Na terenie obozu? – upewniła się Frances.
 - Mhm.
 - No i co? – zapytał Polluks.
 - No i nic. W pobliżu było parę dzieci Apollina, zestrzeli je i po kłopocie, ale sam fakt…
 - Ostatnio coś takiego zdarzyło się, gdy otruto sosnę Thalii – powiedziała Annika. Connor pokręcił głową.
 - Obawiam się, że tym razem chodzi o coś poważniejszego – mruknął.
 - Pada – dodał jego brat.
 - Słucham? – spytałam.
 - Pada. Deszcz. Chyba jest nawet burza.
Faktycznie, zupełnie o tym zapomniałam. Teraz, gdy wszyscy ucichliśmy doskonale było słychać bębnienie kropel deszczu i… tak, grzmoty piorunów. Wzięłam jedną z leżących obok mnie książek i zaczęłam ją przeglądać przekonana, że znajdę w niej jakieś informacje. Gdy na środku pokoju pojawiła się tęczowa wizja Percy’ego pozwoliłam Katie mówić, a sama zagłębiłam się w lekturze.


poniedziałek, 7 września 2015

Rozdział 11 - Nico - Dziwne czarne światełko



 Okej, wiem, o tydzień za późno, ale tym razem TO NIE MOJA WINA! :D Miałam małe problemy z Internetem i nie mogłam dodać. No i niezbyt długi, ale następny będzie dłuższy :) Dedykejszyn dla Elsy, za miłe komentarze^^

                 - Travis? Co się dzieje? – zapytał Percy. Wszyscy wpatrywaliśmy się w syna Hermesa.
 - Co się dzieje? Coś, ktoś, nie mam pojęcia, atakuje Obóz. To znaczy… nie dosłownie… W sensie, że jakby…
Travis został odepchnięty na bok i chwilę później pojawiła się przed nami ciemnowłosa dziewczyna, córka Demeter, Katie Gardiner.
 - Pogoda wariuje. Tu zawsze jest słonecznie, prawda? No to teraz zdecydowanie nie jest.  – przerwała, żebyśmy mogli usłyszeć odległe dźwięki kropel deszczu i uderzeń piorunów. To była naprawdę niezła burza. I faktycznie, w Obozie Herosów nigdy nie było burz.
 - Jesteście pewni, że po prostu nie rozgniewaliście Zeusa? – zapytała Lena. – Tata miewa różne humory.
W tym momencie Katie spojrzała za siebie, mogę się założyć, że na braci Hood.
 - Kto, my? – dobiegł nas zdziwiony Connora. – No, na pewno nie aż tak – dodał po chwili milczenia.
 - W każdym razie to nasz najmniejszy problem – kontynuowała Katie. – Potwory przedostają się przez granicę. Nie wiem jak ani dlaczego, ale ostatnio dzieci Iris zauważyły kilka ptaków stymfalijskich. Oczywiście, dla naszych łuczników to nie był żaden problem, ale sam fakt… A co, jeśli pojawi się ich więcej?
W tym momencie pomyślałem o Skylli. Ona też była potworem, który znalazł się tam, gdzie nie powinien. Czyli to nie był jednorazowy wypadek.
 - To może być jakaś potężna siła – zasugerowałem. Takie rzeczy już się przecież zdarzały. Zeszłoroczna walka z Kronosem to niby co?
 - Też tak podejrzewamy. Szczególnie, że kontroluje też umysły niektórych z nas.
Annabeth nagle pobladła. Mnie tam to ta informacja  jakoś szczególnie nie zdziwiła, słyszałem dziwniejsze rzeczy, ale jeżeli Annabeth uważała to za oznakę czegoś strasznego, to pewnie miała rację. Ona z nas wszystkich wiedziała najwięcej o mitologii i potworach.
 - Ale… bez ich zgody? – upewniła się. Katie pokiwała głową.
 - Jedna z dziewczyn, zresztą, zdaje się Annabeth, że twoja siostra, Joanne, próbowała zabić Malcolma, Travisa i Connora. Potem nie pamiętała nic oprócz tego, że stała na jakimś klifie czy czymś. Wiesz może, co to mogło być?
Annabeth przez chwilę milczała.
 - Nie mam pojęcia – odparła wreszcie. – To niemożliwe. To znaczy… nie, to niemożliwe – szybko zamilkła, jakby w obawie, że już powiedziała za dużo. – Pomyślimy nad tym.
 - Och… no dobrze – westchnęła Katie. Na jej twarzy widać było lekki zawód, jakby spodziewała się, że bardziej pomożemy, ale co niby mieliśmy zrobić? Jakby nie zauważyła tak jakby mieliśmy własne problemy.
 - A co powiedział Chejron? – zapytała Annabeth.
 - Widzisz, to kolejny problem. Zaczyna zachowywać się jak nie on. Podejmuje nierozsądne decyzje i…
 - Chejron? Niemożliwe – córka Ateny wydawała się wzburzona. – To najrozsądniejszy człowiek, to znaczy centaur, jakiego znam.
 - A ilu znasz centaurów?  - zapytała Katie. Annabeth już miała coś odpowiedzieć, ale córka Demeter ją wyprzedziła – Nie, Imprezowe Kucyki się nie liczą. Chejron już się starzeje i może to…
 - A termin „nieśmiertelność” coś ci mówi? – warknęła Annabeth. – To, że ktoś każe wam sprzątać stajnie nie znaczy, że od razu musicie go podejrzewać o najgorsze.
 - Ale… Katie próbowała protestować, lecz Annabeth przerwała połączenie, rzucając w tęczowy hologram najbliżej położonym przedmiotem (tak się złożyło, że była to jedna z toreb z zakupami, która w locie zgubiła całą swoją zawartość). Ciągle rozgniewana odeszła do dziewczęcej kajuty, zupełnie jak dziecko. I kto tu niby jest super inteligentny.
 - Wspaniale – Clarisse przewróciła oczami.
 - Daj spokój – powiedział do niej Percy. – Chejron jest dla niej jak ojciec, nic dziwnego, że…
 - A wiesz, jak bardzo mnie to obchodzi? – zapytała Clarisse. – Dobra, idę poćwiczyć – dodała. – Wam też by się przydało.
Tom stwierdził, że się prześpi, a nuż będzie miał kolejny proroczy sen. Clarisse zeszła pod pokład, do pomieszczenia, w którym trzymaliśmy broń, Percy poszedł do Annabeth, a Lena po dłuższej chwili zdecydowała, że będzie latać po całym statku i kopać prądem przypadkowe przedmioty. Jako że chłopięca kajuta była właśnie pusta doszedłem do wniosku, że mógłbym znów spróbować zrobić tą sztuczkę z czarną poświatą. Usiadłem na swoim łóżku i spojrzałem na swoje dłonie, jakby miały z nich wystrzelić wiązki ciemnego światła. Nic z tego. Postarałem się skupić na tym, jak się wtedy czułem. Zły? Smutny? Przestraszony? Chyba coś pomiędzy tym. Próbowałem sobie więc wyobrazić coś, co by mnie zezłościło, zasmuciło i przestraszyło naraz, co nie było zbyt trudne, gdyż miałem w życiu sporo takich sytuacji. Nagle wszystko wydało mi się dużo wyraźniejsze. Widziałem każdy szczegół na obrazku po drugiej stronie pokoju. Świat wydał mi się jakiś prosty, banalny, niemal nudny. Czułem się niezwyciężony, jakbym mógł zrobić wszystko. Pokonanie Skylli to bułka z masłem. To uczucie trwało chwilę, ale potem do mojej głowy zaczęły docierać głosy. Głównie znudzone, udręczone, zrozpaczone, przewijały się też błagające, a nawet jakiś szaleńczy śmiech. Jak w bardzo smutnym wariatkowie. Te wszystkie głosy sprawiały, że mój mózg miał ochotę wybuchnąć. Zacząłem czuć ból tych przemawiających osób. Nie wytrzymałem. Osunąłem się na podłogę, zupełnie jak za pierwszym razem. Ledwo usłyszałem walenie w drzwi.
 - Proszę! – zdołałem zawołać. Do kajuty weszła Clarisse.
 - Za kwadrans wychodzimy, musimy zdążyć na pociąg – powiedziała. – Weź swoje rzeczy i… - nagle urwała w połowie zdania i rozejrzała się po pomieszczeniu. Jej wzrok zatrzymał się na pękniętym lustrze (Hurra, mieszkanie z Tomem) i żarówce, wokół której wciąż jeszcze zebrana była resztka czarnej poświaty.
 - Co ty zrobiłeś? – Spojrzała na mnie podejrzliwie. – Słuchaj, jeśli znowu odwaliłeś to z tym czarnym światełkiem, to to był ostatni raz, zrozumiano? – zapytała groźnie.
 - Ponieważ? – odburknąłem.
 - Ponieważ oni wszyscy wierzą, że to ja pokonałam Skyllę, a jak zobaczą co potrafisz szybko się wszystkiego domyślą. Nie mogę pozwolić na to, by taki dzieciak wydawał się lepszy ode mnie, jasne?
 - Jasne, Panno Dojrzała – mruknąłem.
 - Słucham? – zapytała córka Aresa.
 - Nic takiego. Jasne, rozumiem.
 - No ja mam nadzieję. Dobra, masz dziesięć minut na spakowanie się i widzimy się wszyscy na głównym pokładzie. – To powiedziawszy wyszła zatrzaskując za sobą drzwi. Przewróciłem oczami. I to ja tu jestem dzieciakiem? Spojrzałem ma sufit, czarna poświata wokół lampy właśnie znikała. Uśmiechnąłem się. Oczywiście, że nie spełnię prośby Clarisse.


Voilá! Ugh, wrzesień i inne takie. Od początku nauka, a ja muszę jeszcze przeczytać lekturę na francuski. No i mam dwa różne występy taneczne, więc próby, próby & próby. A tam, mogło być gorzej :D Życzcie mi powodzenia!