Miały być 3 tygodnie, było 3,5. Tak to jest, jak zamiast wziąć się za pisanie ogląda się czarno-białe amerykańskie seriale z lat 60. No ale w końcu rodział jest :D
To trzeci dzień na pokładzie, a
ja już nie wytrzymuję. Ci ludzie skupiają uwagę na wszystkim, tylko nie na mnie,
czego kompletnie nie rozumiem. Dziś rano dotarliśmy do portu na przylądku
Canaveral. Postanowiliśmy trochę odpocząć. Po południu Percy zaczął sprawdzać,
czy ze statkiem wszystko okej i robić inne nudne rzeczy, a Annabeth i Lena
zastanawiały się, jak przedostać się przez Florydę. No, w zasadzie to Annabeth.
Lena chciała po prostu sprawiać wrażenie, że coś robi, ale każdy jej pomysł był
bardziej niedorzeczny od poprzedniego. Ja, Nico i Clarisse mieliśmy zrobić
zakupy. Potrzebne nam było jedzenie, przybory toaletowe i – jeśli starczy
pieniędzy – można w jakimś lumpeksie kupić komplet ubrań dla każdego. Najwyższa
pora. Nawet ja nie wyglądam atrakcyjnie
trzeci dzień w tej samej koszulce. Proste zadanie. Co mogło pójść nie tak?
Oczywiście, jak się domyślacie, wiele rzeczy.
Na wstępie chcę zastrzec, że
absolutnie nic nie było moja winą. Owszem, pomysł, żeby pójść do Centrum
Kosmicznego był mój, ale to Clarisse zasugerowała, żebyśmy jakoś normalnie
spędzili to popołudnie, skoro wszystko co musieliśmy zrobić zrobiliśmy. Owszem,
potem zaprotestowała i musiałem zaszantażować Nica, żeby zgodził się pójść, a
ona stwierdziła, że „z tym idiotą to Nico umrze ze trzy razy, zanim dojdą do
kasy biletowej”, ale miałaby mnie ominąć taka okazja? Kosmos. Gwiazdy. Ja
jestem gwiazdą. No błagam Was.
Do kasy
biletowej dotarliśmy jednak bez problemów. To znaczy z jednym dość dużym
problemem, marudzącym, że było mnie utopić zanim dopłynęliśmy, ale wiecie i co
mi chodzi.
Na użytek
moich towarzyszy postanowiłem wcielić się w rolę przewodnika.
- Witamy w Centrum Kosmicznym im. Johna F.
Kennedy’ego! – oznajmiłem z uśmiechem. – Jest to miejsce startów załogowych
statków kosmicznych USA.
- Brawo, umiesz czytać! – zawołała Clarisse,
wskazując na tabliczkę informacyjną. Uśmiechnąłem się do niej.
- Dziękuję. Opanowanie tej czynności trochę mi
zajęło, ale wiesz, w końcu ja to ja, oczywiście że się udało.
Clarisse
mruknęła do Nica coś, co brzmiało dziwnie podobnie do „Szkoda, że nie da się go
walnąć jedną z tych rakiet”. Zupełnie nie wiem dlaczego.
Po muzeum
jeździliśmy specjalnym busem, gdyż pieszo zajęłoby nam ono za dużo czasu. Na
każdym „przystanku” oprowadzałem pozostałą dwójkę, co w zasadzie okazało się
strasznie nudne. Dużo informacji, mało mnie. Słabe połączenie. W każdym razie w
życiu nie przyznałbym się, że coś, na co ja wpadłem mogłoby być złym pomysłem,
więc udawałem, że wszystko jest dla mnie niesamowite. Zobaczyliśmy modele
rakiet (wszystkie prawie takie same), jakieś stare papiery z jakimiś dziwnymi
znaczkami i jakąś kupę złomu, którą Nico nazwał „wahadłowcem”. Dziwne słowo.
Ale kiedy doszliśmy do małego kina, w którym puszczano film o misji Apollo nie
mogłem się powstrzymać. Tytuł spoko, w dodatku było w 3D.
Cóż, zrobiło
się trochę mniej spoko, kiedy do całego pomieszczenia wdarł się zielony,
duszący dym. Ludzie myśląc, że to jakiś dziwny wybuch gazu czy coś zaczęli
robić to, co zwykle w takich sytuacjach, czyli wzniecać panikę. Co
inteligentniejsi próbowali dotrzeć do drzwi. Nagle jakaś góra pięcioletnia
dziewczynka rząd przed nami przemówiła dziwnym głosem, jakby starożytnym,
zupełnie do niej nie pasującym.
- Dostanę moją zemstę! – krzyknęła. – Jeśli
się do mnie nie przyłączycie jestem w stanie namieszać wam w umysłach, mogę… -
dziewczynka zemdlała. Teraz odezwał się starszy pan z końca Sali.
- Nie uciekniecie ode mnie, herosi. Nie macie
szans. Mógłbym was zabić jednym ruchem ręki, ale… - sytuacja identyczna jak z
dziewczynką. Następna przemówiła drobna kobieta siedząca niedaleko ekranu.
- Mogę sprawić, że będziecie cierpieć, tak jak
ja cierpiałam! Uratuję tylko moich potomków i tych, którzy wyrzekną się tych
śmiesznych „bogów” – nagle jej ciałem wstrząsnęły dreszcze. Odezwała się
ponownie, lecz tym razem głosem nastolatki, który wydał mi się znajomy. –
Annabeth? Percy? Jest tam któreś z was? Słuchajcie, mam mało czasu, dzieje się
źle, jakieś mroczne siły działają na obozowiczów... Nie jesteśmy w stanie
przywołać iryfonu… Jeśli mnie słyszycie, może wam się uda, zadzwońcie do mnie
albo do… - w tej chwili głos znów się zmienił. – To nie jest ostrzeżenie. To
uprzejma informacja. I tak już jesteście martwi – kolejna zmiana. – Nie dajemy
rady utrzymać obrony, potwory przedostają się na tereny Obozu… Słyszycie mnie?
– teraz i kobieta zemdlała. Zielony dym zniknął. Wszyscy zachowywali się tak,
jakby nic się nie stało. Dziewczynka i staruszek się przebudzili. Kobieta nie,
ale jej mąż już dzwonił na pogotowie. Ludzie usiedli w swoich fotelach i
kontynuowali oglądanie filmu. Spojrzałem na Clarisse i Nica. Wyglądali na lekko
wstrząśniętych, ale nie dali tego po sobie poznać. Nasunęli okulary i zaczęli
jeść nasz popcorn. Zrezygnowany zrobiłem to samo, ale nawet nie zwracałem uwagi
na treść filmu, bo zbyt byłem przerażony całym tym wydarzeniem. Jeżeli to jest
codzienność na misjach to ja wcale nie wiem, czy chcę jeszcze w jakiejś brać
udział.
Po tym
seansie jakoś przeszła mi ochota na zwiedzanie. Dziwne, nie? Jak najszybciej
wróciliśmy do portu. Tam okazało się, że z łodzią wszystko dobrze, ale nie da się jej w żaden sposób (no, chyba że w
kawałkach, ale zgodnie odrzuciliśmy ten pomysł) przetransportować na drugi
brzeg. Na szczęście Annabeth kupiła nam bilety na pociąg, a Lena, która (co
było chyba największym zaskoczeniem) kiedy chce potrafi być naprawdę urocza
poprosiła właściciela portu, żeby załatwił u swojego kolegi po fachu
pracującego po drugiej stronie przylądka łódź dla nas. Tymczasowo usiedliśmy na
pokładzie naszego dawnego statku, bo do pociągu mieliśmy jeszcze trochę czasu. No
i nadeszła kolej na nasze wiadomości, które takie pozytywne nie były.
- Jak Rachel to zrobiła? – Annabeth
zmarszczyła czoło. – Jej moc chyba nie działa w ten sposób.
- Dzieją się dziwne rzeczy. – Nico wzruszył
ramionami.
- Racja. Powinniśmy do niej zadzwonić –
potwierdził Percy.
Lena poszła
do kajuty po latarkę, a gdy wróciła syn Posejdona stworzył mały strumień wody,
która w połączeniu ze światłem stworzyła tęczę. Annabeth wrzuciła do niej złotą
drachmę.
- O Irydo, bogini tęczy, przyjmij moją ofiarę
– wypowiedziała formułkę. – Połącz mnie z Rachel Dare w Obozie Herosów.
Czekaliśmy w
napięciu, ale osobą, która się pojawiła nie była Rachel.
- Annabeth? Dzięki bogom. – Usłyszałem. –
Słuchajcie, potrzebujemy pomocy.
_________________________________________________________________
Dzisiaj trochę krócej, ale chyba nie jakoś bardzo ;) Następny rozdział też za 3 tyg. Ale jadę na holidejsy do Grecji, może coś mnie tam zainspiruje^^